niedziela, 26 sierpnia 2012

Dżem cytrynowy z cukinii

Heloł, 


zainspirowana przepisem na dżem cytrynowy z cukinii z bloga Mr. & Mrs. Sandman (http://mrmrssandman.blogspot.com/2012/08/dzem-cytrynowy-z-cukinii-i-historia.html) postanowiłam zrobić swój pierwszy oficjalny dżem. W wersji podstawowej użyto galaretki, ja zastąpiłam ją agarem, gdyż nie używam żelatyny wieprzowej. Więc przepis jest dla wegetarian/wegan, chyba, że zastanowimy się, czy obdzieranie cytryn ze skóry jest humanitarne czy nie :)

Dżem cytrynowy z cukinii

1,5 kg cukinii (waga po obraniu, wydrążeniu pestek)
1 szklanka cukru brązowego
sok z 2 cytryn
skórka otarta z 2 cytryn
1 łyżka kwasku cytrynowego
10 g agaru (rozpuszczone w 150 ml gorącej wody)
olejek cytrynowy

Cukinię zetrzeć na tarce o drobnych oczkach i powstałą papkę przełożyć do garnka i gotować na małym ogniu od czasu do czasu mieszając aż cukinia zmięknie (około 30 min). Dodać do cukinii cukier, sok, skórkę, kwasek i agar rozpuszczony w gorącej wodzie. Potem dusić wszystko około 30-40 minut po czym dodać olejek cytrynowy, wymieszać i przekładać dżem do wyparzonych słoików, zakręcać i ustawiać do góry dnem. Po wystygnięciu gotowe.






Mój dżem wyszedł kwaśny, ale jak go próbowałam z gara, stwierdziłam, że dosładzać nie będę, gdyż w końcu to dżem cytrynowy. A cytryna kwaśna być musi. Klasyk prawie jak w "jak jest zima to musi być zimno, Pani Kerowniczko". 

Ja oczywiście nie byłabym sobą, gdyby nie ominąć czegoś w przepisie. Jak dodałam wszystko do garnka i się ładnie dusiło to pamiętałam żeby dodać ten olejek (za którym zwiedziłam pół dzielnicy, tak na marginesie) i trzymając go w ręku, ściśnięty w dłoni, próbuję tego dżemu, i próbuję, po czym załadowałam wszystko do słoików, zakręciłam, postawiłam do góry nogami i chciałam umyć garnek a obok garnka stoi sobie nieotwarty olejek. No cóż, życie. Jak już wcześniej wspominałam to jedynie kwestia przyzwyczajenia. 

Smacznego.

wtorek, 21 sierpnia 2012

Pleśniak (Półgłowka)

Drodzy Czytelnicy,

najpierw pytanie. Nagrodą jest pół konia i królestwo.

Osoba, która NIE posiada miksera ręcznego, zabiera się za robienie ciasta, które:
A) nie wymaga użycia piany, którą trzeba ubić z białek
B) wymaga użycia piany nie tylko z lekkich białek ale również ze szklany cukru i mąki
C) jest w sklepie na półce i nie trzeba go robić.

Kto zaznaczył odpowiedź B, wygrywa. 
Ale od początku.

Wczoraj, leżąc na plaży (pogoda cudna, tak na marginesie), pomyślałam, że zrobię fajne ciasto dla gościów a że Pleśniak chodził mi po głowie już wcześniej, to decyzja była prosta. Pomyślałam, że mam ręczną mątewkę, więc nie będzie chyba problemu z pianą? Błąd! Ubijanie piany z 6 białek, mąki ziemniaczanej i cukru (nawet nie pudru!) było masakryczne! Nie dość, że się spociłam jak mysz, ręce mnie bolały to jeszcze piana nie poddawała się przez 25 minut. Potem jej konsystencja zaczęła ulegać zmianie, więc pomyślałam, że jest nadzieja. I tak, z dumą, prezentuję ciasto, które robione było jak za króla Piasta (oprócz pieca). I żyli długo i szczęśliwie. Koniec.


Pleśniak

3,5 szklanki mąki
6 jajek (białka i żółtka osobno)
kwaskowaty dżem lub owoce (u  mnie kilogram węgierek)
2 łyżki kakao
2 łyżeczki proszku do pieczenia
2 opakowania cukru wanilinowego
350 g margaryny lub masła
1,5 szklanki cukru
3 łyżki mąki ziemniaczanej

Z mąki, proszku do pieczenia, tłuszczu, żółtek i cukrów wanilinowych zagnieść ciasto. Podzielić na 3 części, jedną częścią wylepić dno formy (wytłuszczone i oprószone bułką tartą lub manną). Do drugiej części dodać kakao i jeszcze raz dobrze zarobić. Trzecią część schować do lodówki. Na wylepioną ciastem formę przełożyć śliwki i na to zetrzeć na tarce na grubych oczkach ciasto ciemne (to z kakao). Z białek, mąki ziemniaczanej i cukru ubić (mikserem :)) i pianę przełożyć na potarkowane ciasto. Wziąć ciasto z lodówki i poskubać kawałeczki na pianę. Ciasto piec około 40-50 min w 200 st.







Smacznego.

wtorek, 14 sierpnia 2012

Jabłecznik mojej Mamy :)

Dzień dobry, cześć i czołem, 

Dziś pochmurny dzień a ja wybieram się na wieś do znajomych, opalać się. Zonk, ale mam nadzieję, że moja szarlotka (tzn. mojej Mamy) osłodzi mi tę pogodę. 



Ja piszę sobie tego posta a tu jeszcze muszę odkurzyć, spakować się, ubrać i zrobić zakupy. Jak zwykle WSZYSTKO na ostatnią chwilę. Jak już dorosłam to się zmieniłam. Tzn. stale robię wszystko na ostatnią chwilę, nie odkładam rzeczy na swoje miejsce, potem gorączkowo ich szukam, ale teraz przynajmniej ZAAKCEPTOWAŁAM to i się z tym pogodziłam. Hi hi.

Jabłecznik moja Mama robi odkąd pamiętam. Prosta, szybka, smaczna. Ad rem:

Jabłecznik mojej Mamy

1 szklanka cukru
3 szklanki mąki
1/2 kostki margaryny
2 jajka
5 łyżek śmietany
2 łyżeczki proszku do pieczenia
4 jabłka (u mnie małe)
cukier puder
brązowy cukier
cynamon

Wszystkie składniki (oprócz pudru, brązowego cukru, cynamonu i jabłek) wrzucić do michy i zagnieść zwarte ciasto. Jak jest zbyt klejące, dosypać trochę mąki. Ciasto ulepić w kulę i włożyć do lodówki. Przygotować wtedy blachę (natłuścić, wysypać bułką tartą lub manną) i jabłka. Jabłka umyć, obrać, pokroić na ćwiartki, wydłubać gniazda nasienne i jeszcze pokroić na ósemki. 
Ciasto wyjąć z lodówki i podzielić na pół. Jedną częścią ciasta wylepić dno blachy. Można to zrobić na parę sposobów. Np. można rozwałkować placek i wyłożyć nim blachę. Ja stosuję metodę prostą. Odrywam po małym kawałku ciasta i rozklapuję w dłoniach (cały czas posługując się mąką bo ciasto klei się jak szatan) i takimi małymi placuszkami wylepiam formę. Jak już dno jest wylepione, układać jabłka, posypać cynamonem i brązowym cukrem. (W zależności od tego jak kwaśne są jabłka). Potem wziąć drugą partię ciasta, formować placuszki i układać na wierzchu. Zalepić ewentualne dziury. Wstawić do pieca nagrzanego do 180-190 (piec z termoobiegiem temperatura niższa o 20 st) na 40-60 minut. Wyjąć, posypać cukrem pudrem i spożyć na gorąco, bo na gorąco jabłecznik jest pycha!






Smacznego!




niedziela, 12 sierpnia 2012

Pasta ze szpinakiem / jesień?

Halo, 

wiem, że ochłodzenie, wiem, że koniec wakacji tuż tuż, widziałam już kobietę w płaszczu, to nic, widziałam kobietę w płaszczu i apaszce, to znów nic, ale jak wczoraj zobaczyłam facetkę w kozakach i to ciepłych, to już szok. Potem wchodzę do haemu a tam już czapki i rękawiczki. Noszkurde! Ja tu jeszcze przygotowana do sezonu bikini (chociaż takowego nie posiadam) a ludzkość już opatulona chodzi. A czy Wy macie już prezenty gwiazdkowe? (sarkazm)



Wczoraj również wyszłam z Ikei o parę tysięcy lżejsza, fakt, że mam przynajmniej podstawę mebli, stąd obiad dziś nie-wykwintny, wręcz oszczędny. Ale za to smaczny. Jak kto lubi makaron. I szpinak. I czosnek :)

Pasta ze szpinakiem

450 g mrożonego rozdrobnionego szpinaku (może być świeży, sparzony i posiekany drobno)
3 duże ząbki czosnku
pół kubka jogurtu naturalnego
pół opakowania makaronu (u mnie penne, ale każdy krótki się nada, świderki, kokardki, etc)
2 łyżki masła/margaryny/oleju do smażenia
przyprawy- dowolne (u mnie pieprz kajeński, sól, zioła prowansalskie)

Rozmrożony szpinak podsmażyć na tłuszczu i dodać czosnek przeciśnięty przez praskę. Chwilę pogotować, dodać przyprawy, dosolić, poddusić chwilę. Potem przed samym końcem duszenia dodać jogurt, wymieszać i chwilkę jeszcze pogotować i wymieszać z ugotowanym makaronem. Można posypać podprażonymi ziarnami słonecznika, ja dziś o nich zapomniałam.



Czyli szybkie, lekkie, smaczne i tanie :)
Smacznego i miłego początku tygodnia życzę (dla osób pracujących bo lenie jak ja i tak mają fajnie, że nie idą do tyry:)).

PS. Dostałam dziś na nowe mieszkanie czajnik. Ma światełko jak się go włącza! Ale bajer! :P


środa, 8 sierpnia 2012

Pasta rybna

Dobry wieczór, 

Po pierwsze- Polacy przegrali z Rosją, dlaczego? Dlaczego? Smutno mi z tego powodu, kurczę.  :(

Po drugie, dziś ofiarowałam mojej znajomej moje wczorajsze śliwkowe sakiewki; była bardzo zaskoczona, że nie smakowały jak jagodowe muffiny. No cóż...

Byłam dziś w takiej szykownej knajpie i zajadałam się pół popołudnia Malinową Ekstazą. Gorące maliny, lody, bita śmietana i sos advocat (co mi przypomina że I jestem na diecie I oszczędzam, error). Kurczę, następnym razem sama popełnię w domu i się pochwalę. Bo w domu wyjdzie mi ekonomiczniej. (W knajpie 14,50 ! za mały pucharek-żal.pl)

Dziś nic high-profile, po prostu pasta rybna (nawet nie pisana wielką literą), którą moja Mama robi w domu odkąd pamiętam. Szybka, rybna i na temat. Tylko u mnie dużo ości, bo jak obierałam to "taka jakaś oklapła byłam" i chyba pominęłam te mniejsze. Radzę uważać i przyłożyć się do segregowania mięsa od ości bardziej.

Wczoraj zaserwowałam Wam przepis w ilości mini, dziś będzie makro, bo mi wyszła tego cała micha. (Nie prezentuję foto owej michy, bo nie dorobiłam się jeszcze jakiejś aliganckiego Rosenthala ze szkła rżniętego, ino mam taką plastikową z Pepco). 

Pasta rybna

2 średnie makrele wędzone (starannie oddzielone mięso od ości)
3 jajka (ugotowane na twardo, pokrojone w kostkę)
1 cebula (pokrojona w kostkę) (lub posiekany pęczek szczypiorku)
4 łychy majonezu (łychy, bo łyżki są płaskie, a łycha to z czubem)
garść posiekanej natki pietruszki
pieprz (sól opcjonalnie, gdyż wędzona makrela jest dość słona)

Wszystko zusammen-together-do kupy, wymieszać z majonezem i popieprzyć. 

P.S. Załączam zdjęcia kanapki z GÓRY, nie z boku, gdyż moje umiejętności krojenia pieczywa za ich oryginalność wpiszę sobie chyba do CV, takie są imponujące.

P.S.2 W Lidlu są moje ulubione pomidory suszone w oleju na przecenie za 4 PLN jak komuś się przyda info ;)

Więc ryba w paście poleca się na piątek i na śniadanie.


Dobranoc!
 


wtorek, 7 sierpnia 2012

Mam i ja!

Drogie Bravo,

Podążając za modą, zakładam bloga. Podążając za ścisłą modą, zakładam bloga kulinarno-życiowo-psychologicznego. Nie założę hipsterskich rejbanów, nie stać mnie na ajfouna, więc chyba jedyną opcją jest właśnie blog.

A więc (moja polonistka zawsze mi zwracała uwagę, aby nie zaczynać zdań od "a więc") życzcie powodzenia.

Dziś podczas zakupów rzuciło mnię się na mózg, żeby coś upiec i ochrzcić tym samym mą nową, śliczną, 14-sto szafkową kuchnię. Ostatnio na blogu Komarki (http://everycakeyoubake.blogspot.com/), jednym z moim ulubionych blogów, pojawił się przepis na muffiny jagodowe. Niestety zamiast jagód kupiłam śliwki i stwierdziłam, iż ew je podmienię w przepisie (podpowiedziała mi to kolejna szklanka półsłodkiego różowego). Potem pomyślałam o placku śliwkowym i oto z dumą prezentuję to, co początkowo było twarogowymi kieszonkami brzoskwiniowymi. Jako, że nie zawierają ani twarogu ani brzoskwiń, ani też nie są kieszonkami, musiałam nadać temu cudu nową nazwę. Bazą tego przepisu jest moja książeczka wycinankowych przepisów z Tiny ( pochodzi z około 3000 roku p.n.e.), które zbierałam i związywałam wieśniacką pomarańczową włóczką, jak miałam naście lat.

Smacznego!

PS. Ciepłe są bomba.

Śliwkowe pierożki/sakiewki

Składniki w ilości małej, ale to wersja beta, więc jak komu się podoba, to podwoić, potroić etc.

150 g mąki
parę śliwek, pokrojonych w ósemki (około 4-6 sztuk)
3 łyżki mleka
3 łyżki oleju
3 łyżki cukru
łyżeczka proszku do pieczenia
cukier wanilinowy (ja używam esencji waniliowej- 1 łyżka)
brązowy cukier do posypania
białko do smarowania ciastek

Olej połączyć z mlekiem, dodać cukier i miksować lub rozetrzeć pałką. Dodać wanilię i wymieszać. Do mąki wsypać proszek do pieczenia i stopniowo dodawać do mikstury. Powinno być dość zwarte ciasto, które wyrabia się ręką. Jeśli jest za rzadkie dodać mąki, jeśli zbyt gęste dodać mleka. Rozwałkować na cienki płat i nożem pokroić na kwadraty. Na każdym kwadracie układać cząstki śliwek (ilość cząstek zależy od tego, jakiej wielkości jest kwadrat). Skleić w pierożka/sakiewkę/kieszonkę. Posmarować białkiem jajka i posypać cukrem brązowym. Piec w 200 st C do zrumienienia.

To oryginalny przepis z Tiny:






 :)