wtorek, 31 grudnia 2013

Sylwestrowe muffiny marchewkowo-jabłkowe

Złożywszy wizytę w mych rodzinnych i nieco bardziej na południowy-wschód stronach, spotkałam się z zapytaniami, a wręcz ponagleniami, dotyczącymi mojego rzekomo już umarłego bloga. Otóż dziś przed wiadomościami a po wieczorynce wygłoszę orędzie do narodu, iż żyję, piekę, biegam i pracuję (bez zbytniego przekonania) i obiecuję poprawę częstotliwości postowania.


Dziś z okazji ostatniego dnia w roku 2013 składam serdeczne noworoczne życzenia szczęścia, miłości i wszelkiego bogactwa we wszelkich dziedzinach. Hurra, już za parę godzin wszyscy będziemy świętować fakt, iż postarzejemy się o rok! ;P


Muffiny marchewkowo-jabłkowe

1 1/2 szklanki mąki żytniej typ 720 (w przepisie oryginalnym była zwykła mąka pszenna)
6 kopiastych łyżek cukru pudru
1 łyżka cynamonu
szczypta gałki muszkatołowej
szczypta soli
1/2 łyżeczki sody oczyszczonej
1 1/2 łyżeczki proszku do pieczenia
2 średnie jabłka starte na tarce na małych oczkach
2 średnie marchewki starte na małych oczkach
2 jajka
50 g posiekanych orzechów laskowych
2 łyżki namocznonych we wrzątku rodzynek
1/3 szklanki oleju


Mąkę wymieszać z cukrem, proszkiem do pieczenia, cynamonem, solą, gałką, sodą i orzechami. W drugiej misce połączyć wszelkie mokre składaniki (jabłka i marchew odcisnąć z soku). Połączyć mokre składniki z suchymi, wymieszać łyżką i napełnić foremki do muffinek. Piec 20 minut w piecu nagrzanym do 190 stopni.

Muffiny są bardzo proste, szybkie i smaczne. Wg gustu można dodać też posiekane migdały, orzechy włoskie, czekoladę, żurawinę lub cokolwiek.


Smacznego!!!


I jeszcze techniczne PS
Ostatnio próbowałam oglądać coś online i jakiś program automatycznie zapisał mi się na komputerze i od tego momentu mam ogromne problemy z przeglądarkami. Otwarcie bloga i pisanie posta na Mozilli jest niemożliwe (nie mam okna do pisania i edycji), cały czas otwierają się pop-upy (pomimo tego, iż mam zaznaczoną opcję "blokuj wyskakujące okienka") i przeglądarka nie zapamiętuje ustawień. Musiałam odpalić bloga przez Explorera (o losie!) ale i tak jedyną mozliwością jest tu pisanie przez HTML. Popytajcie i pomóżcie, plis!!! :/



wtorek, 24 września 2013

Ptysie z kremem waniliowym z maliniami

Dziś ptysie urodzinowe. Poza przepisem, sama sobie składam wszystkiego dobrego w dniu urodzin :)




Ptysie z kremem waniliowym z malinami

Ptysie:
125 ml mleka tłustego
125 ml wody
50 g masła
150 g mąki pszennej
25 g mąki ziemniaczanej
5 jajek

Mleko, wodę i masło wkładamy do garnka i doprowadzamy do wrzenia, po czym wsypujemy przesiane i połączone ze sobą mąki (wsypujemy na raz) i energicznie mieszamy ok 30-45 sekund cały czas trzymając na ogniu.
Po tym czasie powinna zrobić nam się w garnku "klucha", którą przekładamy do miski i studzimy. Po wystudzeniu, dodajemy po jednym jajku i ucieramy mikserem. Blachę wyłożyć papierem i na papierze narysować małe kółka (np. kieliszkiem), przełożyć ciasto do szprycy lub rękawa cukierniczego i szprycować ciasto na blachę. Włożyć blachę do pieca nagrzanego do 180 st (bez termoobiegu 200 stopni) i piec do zbrązowienia około 25-30 min. Odstawić do wystygnięcia, po czym przekroić ptysie na pół.

Krem waniliowy:
300 ml śmietanki 30%
30 g cukru pudru
250 g serka homogenizowanego waniliowego
maliny
cukier puder do posypania

Ubić na sztywno śmietankę i potem stopniowo połączyć ją z pudrem i serkiem waniliowym. Szprycować krem na ułożone spodnie krążki ptysiów, wcisnąć w krem po parę malin, przykryć wierzchem ptysia i posypać całość pudrem.

sobota, 31 sierpnia 2013

Babeczki bananowo-czekoladowe

Dzisiaj wizytacja, goście, wielka inkwizycja. Przyjaciele w sensie. Postanowiłam zaczerpnąć ze strony Joy of Baking i upiec babki bananowo-czekoladowe z kremem. Efekt końcowy podoba mi się,, ale wygląd mojej kuchni po tych zabiegach upiększających już nie. Moja machineria dekoracyjna jakoś nie za bardzo kompatybilna jest z lukrem, kremem czy cokolwiek to było. Albo trza było cisnąć ile sił Bozia dała albo samo toto wyskakiwało ze szprycy. No, łatwo nie było, ale darowanemu koniowi się w babeczkę nie zagląda, jak to mówi stare przysłowie. Z resztą goście są gatunkiem specyficznym i generalnie zeżro co im się pod nos podo. :)




Babeczki bananowo-czekoladowe z kremem czekoladowym

Babeczki:
200 g cukru
130 g mąki
35 g ciemnego kakao
3/4 łyżeczki sody
3/4 łyżeczki proszku do pieczenia
1/4 łyżeczki soli

Wszystkie suche składniki wymieszać w misce.

1 bardzo dojrzały banan (z ciemnymi plamami)
1 jajko
120 ml letniej wody
60 ml oleju (bezzapachowy, rzepakowy, z pestek winogron etc)
60 ml mleka
3/4 łyżeczki esencji waniliowej

Banana rozgnieść w misce bardzo dokładnie widelcem, dodać całą resztę składników mokrych i wymieszać widelcem. W misce z suchymi zrobić dołek i wlać mokre składniki, wymieszać łyżką (nie mikserem). Ciasto będzie dość rzadkie.
Porozlewać do foremek na babeczki i włożyć do rozgrzanego do 180 st pieca na 18-20 min (u mnie po dokładnie 18 minutach były gotowe- upieczone a w środku lekko wilgotne).

Krem:
90 g gorzkiej czekolady
113 g masła (bardzo miękkiego)
120 g cukru pudru (przesianego)
1 łyżeczka ekstraktu z wanilii

Czekoladę rozpuścić w kąpieli wodnej i bardzo dobrze wystudzić. Masło ubić na puszystą masę mikserem i po kilku minutach ubijania dodać cukier puder (musi być przesiany, bo często w pudrze są grudki) i dalej ubijać. Po chwili dodać wanilię i wlać czekoladę. Ubijać parę minut. Wepchnąć masę do szprycy lub rękawa cukierniczego i dekorować całkowicie wystudzone babeczki wg gustu. 




I pytanie bonusowe:

Co zrobiłam z plamą na obrusie na ławie?
a) uprałam obrus
b) zamazałam plamę markerem co by widać nie było
c) przesunęłam miskę z jabłkami na tę plamę

Tym razem Was zaskoczę, odpowiedzi b i c razem :):):)

Miłego ostatniego weekendu wakacji (chlip).

piątek, 30 sierpnia 2013

Krem z groszku zielonego

Powiem Wam szczerze, że noszę się z zamiarem napisania książki. Szkopuł polega jednak na tym, iż za każdym razem kiedy obmyślam fabułę, wątki lub same już dialogi to jest to tak świetnie przemyślane i z takim jajem, że zaraz jak kończę wymyślać te historie to zaraz włącza mi się kolejna fantazja jak publikują mnie a potem dzwoni sam Spielberg, że chce mi tę powieść zekranizować. No cóż z tego, kiedy zasiadam do kartki to te super dialogi wydają się tandetne a pomysły rodem z harlekina. Widać muszę skupić się na gotowaniu. Ah jo. Więc oto zupa z zielonego groszku.

Groszek super eko- i bio- i naturalny w 100% bo z maminego ogródka, ale na tym świecie nic nie jest za darmo, gdyż ja osobiście razem z Tatą  skubaliśmy pińcet wiader tegoż groszku w pocie czoła przez trylion (dosłownie) godzin. 

Ale zupa pyszna! (jak kto groszek lubi :))




Zupa-krem z zielonego groszku

500 g świeżego bądź zamrożonego groszku zielonego
3 duże ziemniaki
rosół (ja dałam kostki rosołowe)
przyprawy (sól, pieprz, gałka muszkatołowa)

W bulionie/rosole gotować ziemniaki, jak będą w połowie miękkie, dodać groszek, jak wszystkie warzywa będą miękkie, doprawić i całość zblendować. Podawać z grzankami razowymi (razowy chleb w kostkę i na patelnię) i śmietaną.

Bon apetit!

piątek, 23 sierpnia 2013

Wielki kambak

No Hesus Maryja!

Dużo wody w rzekach upłynęło od mej ostatniej tu bytności. Składam oświadczenie, iż żyję, mam się dobrze i zacznę działać od początku już niedługo. W sumie to oprócz przerw w dostawie Internatu, rozjazdów, bezczelnego uprawiania smażingu i beachingu w Kroacji oraz odwiedzania ludzkości, to nie mam absolutnie nic na swoje usprawiedliwienie takiej nieobecności. W zasadzie to urlop minął tak szybko, że aż strach, który krystalizuje się przede mną w postaci poniedziałkowego powrotu do Fabryki. No cóż, że tak sę westchnę, nie docenilibyśmy uroków wakacji, gdyby nie codzienna, szara, mdła, nudna, pergaminowa, gazetowa, etc rzeczywistość, nieprawdaż?

Z tym retorycznym pytaniem zostawiam Was (jeśli chtokolwiek się tu ostał był) i mówię: Do zobaczenia wkrótce! :)


Funny Workplace Ecard: The first five days after the weekend are always the hardest.

środa, 5 czerwca 2013

Bożociałówka

Drogie Brawo, 

dostałam ostatnio cynk, że nieczęsto tu bywam i powinnam zwiększyć częstotliwość tu bywania, więc zamieszczam kuchenno-turystyczną relację z pobytu z Bożociałówki.

Mam parę uwag, komentarzy raczej:

1. Nie warto się odchudzać. W sensie nigdy, bo trzymasz linię, jedziesz na długi weekend, robisz dwa ciasta, jesz je w 2 dni, i wszystko curyk wraca. Bezsens.

2. Warto odwiedzać małe miejscowości. W pubie (miejscowość musi być na tyle duża coby posiadać pub) zapłaciłam za dżin z tonikiem 8 PLN. W Sopocie to zaczynasz gadać od 24 PLN (jak chto dobry jest z matematyki, se policzy).

3. Nie zabiera się pracy na długie weekendy. Po prostu się nie zabiera. I tak się niczego nie tknie. Oprócz ciasta, rzecz jasna, ale to jak kto ma ciasta w zawód wliczone. Czyli np. cukiernicy. Sens jest taki, że się nie zabiera pracy na długie weekendy.

4. Niczem w Anglii, ostatnio i w Polsce trzeba nosić kalosze, japonki, parasol i krem z flirtem ze sobą w jednym bagażu. Na stacji A zima i śnieg, trzaskające mrozy, na stacji B upał i skwar (trochę przesadziłam z przedstawieniem pogody, ale kumacie generalnie sens).

To tyle. Teraz do rzeczy. Wiadomo, że jak pierwsze wiosenne owoce i warzywa, to się rabarbar pojawi. Tera rabarbar, potem zapewne maleny się pojawią. Wszystko cyklicznie i się obraca i wraca do punktu wyjścia.

Wybaczcie brak entuzjazmu, alem zrypana jak pies. Odliczam do urlopu! Dwa poniedziałki jeszcze!!! :)

Drożdżówka z rabarbarem

przepis ze zdjęcia, fotografia wykonana ze starej książki kucharskiej mojej Mamy, nieco zmodyfikowana. W przepisie dali za mało mąki (ja wsypałam ze 125% więcej) i oczywiście między ciasto właściwe a kruszonkę wsadziłam około 600 g pociętego i wytarzanego w cukrze rabarbaru. Kruszonki też dwa razy więcej zrobiłam, bo lubię. 
Książka kucharska dzięki uprzejmości Mamy, zdjęcia rejonu dzięki Tacie :) a dwie nowe sukienki dzięki Siostrze :)







  














niedziela, 12 maja 2013

Sernik bananowy

Po sąsiedzku. W zamian za zajęcie się moim mieszkaniem podczas remontu, upiekłam sąsiadom sernik, którego kawałek mi przynieśli, gdyż muszę przecież "sama go spróbować". No naprawdę oni mili. W przeciwieństwie do robotników, którzy źle wykonali robotę i jeszcze mi chatę nabrudzili. Im sernika nie piekę. 

Najgorsze w weekendach jest to, że się szybko kończą. Jestem jakaś taka zmęczona i nie czuję się wypoczęta, mam jeszcze trochę roboty, a już zaraz ósma. Nie lubię poniedziałków. Ale byle do długiego weekendu bożociałowego :)






Sernik bananowy

1 kg sera na serniki
1 opakowanie budyniu (śmietankowego, waniliowego lub bananowego)
5 łyżek mąki (pszennej lub ziemniaczanej)
2 łyżeczki esencji waniliowej
4 dojrzałe duże banany
4 jajka
100 ml śmietanki do kawy (wydaje mi się, że kremówka też da radę)

plus dżem morelowy/brzoskwiniowy i kakao ciemne

Ser zmiksować z mąką i budyniem w proszku. Banany w misce rozciapkać widelcem, ugniataczem do ziemniaków bądź zblendować, po czym dodać do bananów wanilię i wymieszać. Miksować ser i dodawać po trochu banany i śmietankę oraz wbijać po kolei jajka. Piekarnik nagrzać do 175 stopni. Tortownicę (25 cm) wysmarować tłuszczem, na spód wyłożyć papier do pieczenia. Wlać masę serową i wstawić do pieca. Do piekarnika wstawić też naczynie żaroodporne z wrzącą wodą z czajnika. Sernik piec 60-75 min, jak po czasie zacznie brązowieć, można zmniejszyć temperaturę do 150 stopni.

Po upieczeniu i wystudzeniu pędzelkiem posmarować sernik dżemem i przez sitko posypać cienką warstwą kakao. Można udekorować bananami.

Smacznego.

sobota, 11 maja 2013

Orientalna potrawka z soczewicy

Dziś na ostro i wytrawno-soczewica.

Przez parę ostatnich dni lało i lało, jak tu chodzić do roboty i załatwiać rzeczy na mieście, nie mówiąc już o rozrywkach. Ale wczorajsza domówka się odbyła mimo to, i było fajnie. A moje ciasto z poprzedniego posta zniknęło, co mnie bardzo cieszy. Wyszło bardzo aromatyczne i pachnące. :)

Dziś bieg w Gdyni i obiad soczewicowy. I pogoda ładna, słońce świeci :)


I naleśnik, który się do mnie uśmiechnął (zanim go pożarłam :))


Potrawka z soczewicy

  • 1 średnia cebula, posiekana
  • 6-8 ząbków czosnku, posiekanego
  • 2 średnie marchewki, pokrojone w plastry
  • 2 szklanki czerwonej soczewicy
  • 5 pieczarek, pokrojonych w plastry
  • papryka, pokrojona w kostkę
  • mały słoik przecieru pomidorowego
  • sól
  • pieprz
  • zioła wg gustu
  • papryka ostra (ja daję dużo)
  • garam masala lub curry
  • olej do smażenia
Soczewicę gotujemy do miękkości (około 15-20 min), odcedzamy. Cebulę i czosnek obieramy i siekamy i podsmażamy na rozgrzanym oleju.

Do cebuli dodajemy pieczarki i marchew oraz paprykę. Podsmażamy. Dolewamy 1/2 szklanki wody i dusimy do miękkości. Dodajemy soczewicę, przecier i przyprawy. Dusimy jeszcze 5 minut. Podajemy z ryżem i zieleniną.

piątek, 10 maja 2013

Jabłecznik styryjski

I już po-re-mon-cie! Bilans strat i zysków niestety po stronie strat (niezaszpachlowana, jedynie zacementowana ściana odznacza się w miejscu, gdzie dookoła kwitnie farba duluks pod tytułem Rajska Plaża, pył i kurz, wywalone trzy kafle, nędznie potem położone plus zafugowane innym odcieniem fugi, straty moralne, duchowe i straty komórek nerwowych bo trzabyosienapić). Rozchodzi się jednak o to, żeby te plusy nie przesłoniły minusów.

Dziś na party domówkowe, więc piekę of kors. Tym razem nie miałam żadnego problemu z tym, co upiec, gdyż ludziom, do których idę, wystarczy wewalić jabłka z cynamonem do wszystkiego a będą się zajadać. Myślę też co mam na siebie włożyć, ale problem rozwiązał się sam, gdyż leje niemiłosiernie, więc kalosze, parasol i kurtka przeciwdeszczowa nasuwają się same. 

PS. Jak dobrze, że dziś piątek!!!








Jabłecznik styryjski

Ciasto:
500 g mąki
160 g masła
2 łyżeczki proszku do pieczenia
40 g cukru
szczypta soli
190 ml mleka

Masa:
1,5 kg jabłek
4 łyżki soku z cytryny
100 g cukru brązowego
skórka otarta z 1 cytryny
100 g rodzynków
100 g orzechów włoskich
1,5 łyżeczki cynamonu

Plus parę łyżek dżemu morelowego/brzoskwiniowego

Składniki na ciasto (masło zimne z lodówki) razem do miski i ugniatać aż do uzyskania gładkiej kuli. Ciasto jest kruche i twarde, więc na początku średnio idzie. Po ugnieceniu uformować kulę i do lodówki na 30-60 min.

Jabłka obrać, usunąć gniazda nasienne i zetrzeć na grubych oczkach do dużej miski. Dodać posiekane orzechy, rodzynki (też posiekałam, bo były duże), sok, skórkę, cukier i cynamon. Po chwili odcisnąć sok i ostawić. (Ten sok to najpyszniejsza rzecz na świecie, jabłkowo-cynamonowo-cytrynowe słodkie cudo!). 

Wziąć 3/4 ciasta, rozwałkować, wylepić nim dno i boki blaszki (moja dość mała blaszka 30x25). Wyłożyć na to jabłka. Resztę ciasta rozwałkować i wykrawać paseczki, które ukośnie układać na blasze. Mi zostało ciut ciasta, więc zrobiłam 3 ciasteczka :). Piec w 200 stopniach około 30-40 min do zrumienienia kratki.

Wyjąć z pieca i posmarować podgrzanym i rozpuszczonym dżemem. 

Smacznego!

sobota, 4 maja 2013

Warmia, remonty, sąsiedzi, tort makowy

Dłuuugo mnie tu nie było, w sumie nawet nie mam czym się usprawiedliwić :)

Alanis Morisette śpiewa, że jak potrzebujesz noża to wokół jest  jedynie10 000 łyżek. A jak zrobiłaś remont mniej niż rok temu i zapach farby nie do końca zszedł, to co będzie w bloku? Oczywiście: remont. Trzydniowy ale na całego-z całkowitym brakiem wody, skuwaniem ściany, pyłem, brudem i robotnikami w grubych butach na twojej posadzce w kolorze dąb kolorado. Zadzwonię do Alanis i poproszę o dodanie zwrotki specjalnie dla mnie o remontach. 
Sąsiad, bardzo miły i sympatyczny zobowiązał się do pilnowania, żeby robotnicy u mnie nie zrobili zbyt dużego bałaganu i nie skuli mi sześciu ścian aby wymienić małą rurę, więc już dziś na próbę przyszedł do mnie, aby zobaczyć jakie mam ściany. Po wydziubaniu mi w ścianie dziury, złamaniu jedynego dobrego do pomidorów noża, nie dowiedzieliśmy się jakież te moje ściany są. Nie mogę się doczekać remontu pełną gębą.

Majówka za to udana i pyszna. Na Warmii, dokąd pojechałam w odwiedziny i na zaproszenie. Żeby nie przyjeżdżać z pustymi ręcoma, upiekłam ponownie mój sernik karmelowy, który zniknął jeszcze szybciej niż ostatnio. Doczekał się jednak zdjęcia, które poniżej. Na wsi oczywiście wiejsko i sielsko, pogoda polska, w kratkę, mleko od krów żywych, nie kartonowych, jaja, sery, dużo spacerów, fajnych ludzi, zamek nawet do zwiedzenia. Ogólnie super :) Polecam Warmię.

Tort makowy z okazji świąt, ale przepis i łatwy i szybki (jak na tort, of kors). Słodki i makowy. Polecam!

Tort makowy 

Ciasto:
6 jajek
250 g suchego maku
5 łyżek zmielonych migdałów
150 g cukru pudru
120 g mąki
3 łyżki mąki ziemniaczanej 
1 łyżeczka proszku do pieczenia
1 łyżka esencji waniliowej

Masa:
500 ml śmietany kremówki
300 g białej czekolady

Oddzielić białka od żółtek. Białka ubić na sztywną pianę i dodawać stopniowo cukier puder, esencję i po żółtku. Resztę suchych składników połączyć (mak, mąki i proszek) i wmieszać do białek. Wymieszać łyżką. Wylać na tortownicę (25 cm średnicy) wysmarowaną tłuszczem i wysypaną bułką i piec 50 minut w 180 stopniach lub do suchego patyczka. Odstawić najlepiej na 1 dzień pod przykryciem. Przekroić na trzy blaty.
Śmietanę ubić na sztywno i dodawać powoli rozpuszczoną w kąpieli wodnej i ostudzoną białą czekoladę. Wymieszać.
Blat przenieść na paterę i nasączyć (300 ml wody+3 łyżki soku z cytryny+3 łyżeczki cukru+ewentualnie kropelka jakiegoś alkoholu). Nałożyć 1/3 masy, przykryć drugim plackiem, też lekko nasączyć i położyć 1/3 masy, przykryć trzecim plackiem, nasączyć i wyłożyć resztę masy. Można udekorować. Przełożyć w chłodne miejsce. Najlepszy po dwóch dniach.




Wersja wiosenna z motylkami











Mój sernik karmelowy, pigwówka na pierwszym planie i w tle :)



niedziela, 7 kwietnia 2013

Ciecierzycowy świat- Humus

Bardzo prosta matematyka:
Pragnienie zrobienia humusu + posiadanie bardzo słabego blendera = kuchnia i kucharka w ciecierzycy

I to jeszcze oczywiście wszystko robione na "za pięć" i robienie na zakładkę bo jak odrywałam się od tego pseudo-blendera to jeszcze sprzątałam łazienkę, szykowałam się do wyjścia, sprzątałam ciuchy etc etc.
Mam nadzieję, że jak przyjdzie już w końcu ta wiosna, to się ogarnę. Bo na razie to mi się chce non stop spać, zimniej mi niż zimą i jem jak ptaszek (struś w sensie).

Ale humus wyszedł pyszny, wyśmienita alternatywa dla osób niejedzących mięsa, gdyż ciecierzyca jest niezwykle bogata w białko, oraz dla sportowców (białko, białko, białko, to tworzy masę mięśniową). A że jestem i jednym i drugim, to tym bardziej. Plus muszę zrzucić parę deka przez te moje tłuste sery :)

Uwaga! Porcja dla pułku lub szwadronu! Radzę rozdać bądź zamrozić, bo wychodzi z tego około 7 ton humusu! :)



Humus

350 g suchej ciecierzycy
 43 g ziaren sezamu (około 5 łyżek)
3 duże (lub 4 małe) ząbki czosnku zgniecione przez praskę
sok z dużej cytryny
6-10 łyżek oliwy z oliwek
sól, pieprz, papryka ostra

Ciecierzycę namoczyć w wodzie (wody dużo, bo ciecierzyca mocno pęcznieje) 12h. Po 12 godzinach gotować ją w tej samej wodzie 1h. Wody nie wylewać. Po ugotowaniu i wystudzeniu ciecierzycy, przesypać ją do miski i dodać wszystkie pozostałe składniki w tym około pół szklanki wywaru z gotowania ciecierzycy. Porządnie zblendować w blenderze. Co jakiś czas próbować i manewrować solą, pieprzem i cytryną aż będzie smaczne. Jeśli pasta wyjdzie za sucha, dodać jeszcze oliwy lub wody z gotowania i jeszcze blendować. Ostateczny smak humusu jest zależny od indywidualnych preferencji. Ja wolę jak humus jest lekko kwaskowy i czosnkowy.



czwartek, 21 marca 2013

Przesilam się

Pewnie ktoś, kto mię zna, przeczyta tytuł posta i z marszu przeczyta: POsilam się, ale jednak nie. Zapewniam, iż obok mojej rodziny, pożywienie jest mi najbliższą rzeczą, to tym razem jedzenie jakoś mnie nie kręci. Przesilenie, czy też Przedwiośnie, czy jak to tam pierun zwał, dopadło i mnie. Na co dzień aktywna, pełna życia, zabaw, sportu, zajęc, jupi, hipi, sripi, a w dniach ostatnich, padłam na ryj niczym pomnik Hussaina czy innego Stalina. Inni się uczą jeździć konno, na blogach robią cuda i cudeńka wzorem z królewskich stołów z XIX-sto wiecznej Francji, a ja chodzę jak trup i chyba letko go też przypominam. Stąd to usprawiedliwienię się. A ostatnio moja Papieżyca w Fabryce, składa nam na ręce the polecenie_sużbowe. Ehem, oto i ono: Szanowni Państwo, proszę nie chorować! (tak na serio było). Ponoć ona nie może jak upchać tych zdrowych w miejsce starych (lub mniej dychających, bo całkowicie zdrowych to ja nie spotkawszy ostatnio) bo nie da się ich zastąpić. Na mym licu ino się maluje zdziwienie o wyrazie typu: jaktosięniedazastąpićskoronawetpapieżzłożyłwymówienie. Azaliż; w niedzielę mam bieg i odwiedzam gościów, a tu w poprzedzający poniedziałek przychodzi ból gardła, szyderczo się śmiejąc. Ale to dobrze, bo jednym z moich hobbi jest poszukiwanie życiowej ironii w życiu mem.

Dziś tylko (lub aż biorąc pod uwagę stan duszociała) rogaliki drożdżowe. Niby nic, ale weź wykręć to ciasto coby urosło!








Rogaliki drożdżowe:

2 3/4 szklanki mąki
13 dag margaryny/masła
8 łyżek cukru
5 dag drozdży
4 jaja
szklanka mleka
cukier wanilinowy
25 dag marmolady

Drożdże wkruszyć do garnuszka i wsypać 4 łyżki cukru i 2 łyżki ciepłego mleka. Wyrobić i odstawić, żeby rozczyn urósł. W misce jajka miksować z pozostałym cukrem i cukrem wanilinowym na piankę. Połączyć z resztą mleka i roztopionym i przestudzonym tłuszczem. Miksować i powoli dodawać mąkę. Dodać wyrośnięty rozczyn i wyrabiać ręką. Jeśli po chwili wyrabiania będzie za mokre, dodać trochę mąki, jeśli zbyt suche, można dolać letniego mleka. Wyrabiać ciasto dość długo, aż stanie się gładkie, lśniące i będzie uformowane w kulę. Położyć w misce, przykryć czystą ściereczką i odstawić w ciepłe miejsce aż urośnie (30-60 min). Po tym wyjąć, przerobić jeszcze raz i odrywać kawałki ciasta, które należy rozwałkować na okręgi, dzielić na trójkąty, nakładać na środek marmoladę, zwijać rogaliki. Układać na blasze, można posmarować roztrzepanym białkiem i piec w 180 stopniach do zrumienienia. Można polukrować.

wtorek, 19 lutego 2013

Ciasto czekoladowe

Czując presję umieszczenia przepisu przez Gunię  (http://jedzniekrzywdzkochaj.blogspot.com/), umieszczam. 
Ale najpierw anegdota sprzed lat wielu. Dziś nie piję kawy, ale w złotych czasach pijałam chętnie, z włoskiej kawiarki, z mlekiem, bez cukru. Kultura picia kawy towarzyszyła mi i mojemu ówczesnemu współlokatorowi na każdym kroku. Nie pijaliśmy niesmacznych i przesłodzonych kaw z sieciówek, tylko dobrą kawę w kawiarniach lub na balkonie, grzejąc się w słońcu i biorąc udział w loterii wizowej USA. Tyle ze wstępu.

Miejsce: Warszawa w złotym wieku, wykwintna kawiarnia
Czas: Złoty wiek.
Osoby: Ja, Znajomy, Kelner owej restauranty

Znajomy: Podwójne espresso poproszę.
Kelner: Z mlekiem?
Znajomy: (odchyla się ze zdumienia na krześle i patrzy na mnie)

Kurtyna.

Dla nie wtajemniczonych podpowiadam, iż espresso jest kawą czarną, bez mleka, ewentualnie z cukrem, więc kelner nie powinien był sugerować mleka. 

Ot, taka dykteryjka, która zmierza do celu posta, czyli przepisu na ciasto czekoladowe. W swoim przepisie zawiera kawę, której można wyczuć lekki posmak, nie jest smakiem dominującym. Ja nie przepadam za kawą w przetworach, ewentualnie czekolada kawowa połączona z białą! Pycha!

Ciasto jest odpowiednie dla wegetarian i wegan, co nie jest takie oczywiste, bo ostatnio natknęłam się na czeskie czekolady z dodatkiem... wieprzowiny lub pstrąga! 




Ciasto czekoladowe

Mała tortownica (24 cm)

2 1/4 szklanki mąki
1/2 szklanki kakao
1 szklanka cukru brązowego
1 łyżeczka sody
1/4 łyżeczki proszku do pieczenia
1/2 łyżeczki soli
1 szklanka ciepłej kawy (można zaparzyć kawę naturalną i odcedzić fusy, można dać rozpuszczalną)
1/2 szklanki oleju roślinnego, np rzepakowego
1 łyżeczka wanilii (esencji)
100 g gorzkiej czekolady
cukier puder do posypania 

Sypkie produkty połączyć w misce, wymieszać. Płynne składniki wymieszać. Do płynnych dodawać po łyżce suchych i miksować aż do połączenia się w gładką masę. Po zmiksowaniu dodać posiekaną czekoladę.  Formę natłuścić, przelać ciasto. Piec nagrzać do 175 stopni i piec do suchego patyczka (30-45 min). Po upieczeniu i wystudzeniu posypać cukrem pudrem.

Gęstość ciasta zależy od pojemności szklanek. Ja użyłam tych komunistycznych, zwykłych szklanek o pojemności 250 ml więc ciasto było bardzo gęste, dodałam trochę więcej oleju i trochę wody, żeby mikser dał radę. Można dodać na rozcieńczenie wodę, kawę, mleko sojowe, mleko zwykłe lub jajko, wg uznania.

sobota, 2 lutego 2013

Pasztet z soczewicy / Nowe nowe

Przeżyłam swój pierwszy tydzień w nowej pracy, aż niesamowite jest, że od momentu złożenia wymówienia, czasu karencji i nowej pracy minął właśnie miesiąc. Wszystko dzieje się jakoś tak bardzo szybko. A dziś jest sobota, urodziny kota, a ja muszę iść na szkolenie. Tzn, nie muszę, tylko chcę, aby się podszkolić.Chyba z wrażenia się spóźnię. Jeszcze tylko tydzień i urlop! Yupi!

Pasztet powstał z powodu, iż dlatego bo ponieważ znudziły mi się wszelkie serki, sery, pasty, smarowidła na chleb. Z nudów upiekłam pasztet, który jest pyszny i na pewno zdrowy :) Chociaż mój Tata nie potrafi zrozumieć, jaj coś takiego bez mięsa można nazwać pasztetem.

Pasztet z czerwonej soczewicy

200 g suchej czerwonej soczewicy
3 średnie marchewki, starte na dużych oczkach
1 cebula, pokrojona drobno
2 jajka
sól, pieprz
1 łyżka ostrej papryki
2 ząbki czosnku
1 łyżka przyprawy garam masala (lub curry i zgniecione ziarenka kolendry)
olej do smażenia

Soczewicę ugotować do rozpadnięcia się, wtedy powstaje papka (trochę podobna do ugotowanej owsianki). Na patelni rozgrzać olej i smażyć cebulę i marchewkę przez 10-15 minut, potem dodać zgnieciony przez praskę czosnek i przyprawy. Smażyć jeszcze przez chwilę. Do przestudzonej soczewicy dodać marchew z cebulą. Posmakować i ew doprawić. Jak masa przestygnie, wbić jajka i łyżką dokładnie wymieszać masę. Keksówkę wyłożyć papierem i wlać masę. Piec w 190 st około 40 min do zrumienienia się wierzchu.



poniedziałek, 21 stycznia 2013

Karpatka

Dziś w radio mówią, że najgorszy dzień w roku. No cóż, zestawmy fakty. Jest poniedziałek, to pierwsze z prim, wstałam o 6.20, to drugie primo, po czecie, mam dziś zajęcia do 18. No w sumie nie jest tak najgorzej, ale dla mnie każdy poniedziałek jest najgorszym dniem. Powinni go (poniedziałka) odłączyć od tygodnia i wliczyć do łikendu. Ciekawe co wtedy byśmy czuli w stosunku do wtorku?

W weekend coś z klasyki gatunku, chociaż nigdy jej nie robiłam. Co więcej, nie robiłam nigdy ciasta parzonego, które w garnku wygląda jak klucha ziemniaczana. Ale wyszło pięknie, smacznie, tłusto. Mazel tov! 

Pees: Foty słabe bo miałam tylko komórkię




Karpatka

Ciasto parzone:
pół kostki margaryny
szklanka wody
3 łyżki mleka (chyba opcjonalnie)
1 szklanka mąki
4 jajka

Margarynę podgrzewać z mlekiem i wodą do zagotowania, po zagotowaniu, zestawić z ognia i jebut do tego mąkę. Mieszać energicznie, bo najpierw wygląda jakby z tego miało nic nie wyjść ale po chwili przeradza się w ciasto, które wygląda jak puree z ziemniaków. Odstawić do całkowitego wystygnięcia. Potem wbijać po jednym jajku i mikserem połączyć wszystko w całość. Wyłożyć na wytłuszczoną blachę i piec.

Robiłam to z przepisu Mamy ze starego zeszytu i tam było: Ciasto rozdzielić na dwie części i upiec. Ale w ilu stopniach? W jakiej blaszce? Ile czasu? Na jakim poziomie piekarnika? Mama tylko się uśmiała i powiedziała, że piekła to tylko w prodziżu. Więc po burzy mózgów zrobiłyśmy z Mamą tak:

Wziąć opaskę od tortownicy o średnicy 24 cm i dużą blachę od piekarnika, na której po przekątnej zmieszczą się dwie takie tortownice, położyć ja na wysmarowanej tłuszczem blaszce i połowę wyłożyć łyżką i wyrównać. Powtórzyć  na tej samej blaszce drugi raz. Po upieczeniu wyszły mi dwa okrągłe placki z górami niczym Karpaty. Piec to w 200 stopniach do zbrązowienia.
Jak mniemam można również wyłożyć całe ciasto na zwykłą blachę a po upieczeniu ciachnąć to na pół i bedzie. 

Ostudzić placki i przełożyć kremem i posypać pudrem (to wersja zimowa) lub polewą czekoladową (wersja letnia).

Krem:
2 budynie śmietankowe
500 ml mleka
szklanka cukru
1 masło 
1 margaryna
aromat (ja dałam migdałowy)

Miękkie masło i margarynę w misce roztrzepać mikserem do puszystości. Ugotować dwa budynie w jednej porcji mleka (dwie porcje są na litr mleka, więc potrzeba nam 500ml) ze szklanką cukru. Budyń zostawić do całkowitego ostygnięcia. Mikserem ubijać masło i margarynę i dodawać po łyżce zimnego budyniu miksując aż do uzyskania puszystej masy. Na końcu wmieszać aromat. 

Myślałam zawsze, że karpatka jest bardzo czasochłonna i bardzo trudna. Jak się okazuje jest jedynie bardzo kaloryczna, więc luz.
Smacznego.

czwartek, 17 stycznia 2013

Boż, jakieś libstery hisptery

Ja nie rozumie co to jest jakieś znakowanie bloga, ale jak mnie wysyłają jakieś takie rzeczy to muszę puścić dalej coby nie umarło. Nie cierpię łańcuszków! Robię o tylko dla Guni!

W sensie, że ona mnie nominowała, a ja muszę odp na jakieś pytania, znaleźć czas, aby ułożyć własne i jeszcze poszukać kolejnych ofiar na odpowiedzi na te pytania. By się gotowaniem zajęli Ci blogerzy a nie pisaniem. Za przeproszeniem, to blogi kulinarne, czy pisarskie? Koszałki-opałki się znalazły!



:P

Pytania, które otrzymałam, choć nie jestem ani wege ani wega, ale za to jestem dobrą aktorką i mogę poudawać :)

1. Co było najtrudniejsze w przejściu na weganizm/wegetarianizm?

Nie jem prawie żadnego mięsa (tylko ryby) już parę ładnych lat, a najbardziej żal mi smaku krakowskiej suchej.

2. Produkt spożywczy bez którego Twoja kuchnia mocno by ucierpiała.

Makaron, esencja waniliowa własnej roboty. Warzywa, w szczególności pomodores.
 
3. Jakie odczuwasz korzyści przejścia na dietę wegańską/wegetariańską?

Etyczne. Sumienie mam czyste (bo nieużywane :))
 
4. Czy będąc weganką/wegetarianką zwracasz uwagę na kwestię testowania kosmetyków na zwierzętach?

Dostaję kosmetyki od pewnej świrniętej weganki, a ona zwraca uwagę, więc pośrednio tak.
 
5. Najlepszy przepis jaki zrobiłaś?

Wszystkie są rewelacyjne :D Ale chyba ciasta i makarony naj naj.
 
6. Dlaczego zaczęłaś prowadzić bloga?

Bo taka moda przyjęta, i miałam dużo obowiązków, więc warto było dodać jeden więcej, żeby już totalnie nie było w co rąk włożyć.
 
7. Produkt, którego nie zjesz w żadnej postaci (ze względu na jego smak)?

Awokado.
 
8. Ulubione danie z czasów dzieciństwa (nawet jeśli nie wege/wega)?

Blok czekoladowy w pomarańczowym papierku. Ciasto mamy. Kanapki z najtańszą kiełbasą u babci na wsi.
 
9. Ulubiona przyprawa?

Zioła prowansalskie. Pieprz kajeński.
 
10. Kawa czy herbata? A może unikasz kofeiny w każdym wydaniu?

Nie piję kawy. Herbata w każdej postaci.


Uffff.  

Robota czeka, a ja układam i nominuję.

Nominuję:

  1. http://czekoladachilli.blogspot.com/
  2. http://www.gastronomygo.blogspot.com/
  3. http://makagigi.blogspot.com/
  4. http://fochygochy.blogspot.com/
  5. http://alebabka.blogspot.com/
  6. http://alexandrascuisine.blogspot.com/
  7. http://kuchennesentymenty.blogspot.com/
  8. http://ugotujmy.blogspot.com/
  9. http://retrofoodd.blogspot.com/2013/01/rozgrzewajaca-weganska-zupa.html
  10. http://kuchenkowo.blogspot.com/
Pytania:

  1. Kto w Twojej rodzinie najlepiej gotuje?
  2. Co wolisz: kuchnię tradycyjną czy kuchnie świata?
  3. Ulubiony gadżet-rzecz w kuchni.
  4. Największa kuchenna porażka.
  5. Co do jedzenia pachnie najładniej?
  6. Ulubione świąteczne danie.
  7. Tłuszcz, cukier czy węglowodany?
  8. Czy kiedykolwiek ugotowałaś/eś rosół w niedzielę?
  9. Z kim znanym zjadłabyś/zjadłbyś kolację przy świecach? 
  10. Ulubiony orzech.

Uff uf uf.

Z Bogiem.


poniedziałek, 14 stycznia 2013

Babeczki wegańskie

Chciałam się już pochwalić moim pierwszym wegańskim jedzeniem, ale w sumie to non stop ja i ludzkość robi coś wegańskiego. Surówki, warzywa, ziarna, makarony, ryże, wódka. Ostatnio smakują mi buraki pieczone, ale o tym inszą razą. A dziś na obiad zajadam się makaronem z twarogiem, na co moja koleżanka z pracy się krzywo paczała. Ja na to: Co ty, nie jadłaś makaronu z twarogiem nigdy, tak się patrzysz? Ona: Jadłam, w przedszkolu. Na ale nikt mi nie powie, że jest coś lepszego na budowanie masy mięśniowej niż pełnoziarnisty makaron z twarogiem. A smażona cebula to już rarytas! :)

Babeczki są pyszne, wilgotne, waniliowe, tu znajdziecie przepis oryginalny (http://jedzniekrzywdzkochaj.blogspot.com/2012/09/waniliowa-weganska-babeczka-d-golden.html), ale ja go mega zmodyfikowałam, używając tego co mam w kuchni. Bo generalnie w przepisie jest mleko, a ja miałam tylko śmietanę. Ale mleko to raczej taka rozbełtana i rzadsza śmietana, nie? Więc użyłam śmietany. Nie miałam octu jabłkowego, ale mam ocet do czyszczenia kamienia z łazienki, ale ocet to ocet, nie? No już nie mówiąc, że skrobia to skrobia, więc dodałam ziemniaczanej, a nie jakieś wymysły kukurydziane. Tu Polska jest, ziemniak jest podstawową jednostką obywatela a nie kukurydza! Polska dla Polaków, ziemia dla ziemniaków, kukurydza dla...? Nieważne.






Waniliowe babeczki wegańskie

1 szklanka śmietany sojowej wymieszanej z paroma łyżkami wody 
1 łyżeczka octu
1 1/4 szklanki mąki 
2 łyżki skrobi ziemniaczanej
3/4 łyżeczki proszku do pieczenia
1/2 łyżeczki sody oczyszczonej
1/2 łyżeczki soli
1/3 szklanki oleju
3/4 szklanki cukru brązowego
2 łyżeczki ekstraktu waniliowego
1/2 łyżeczki esencji cytrynowej

Do miski wlać śmietanę z wodą, dodać ocet, wymieszać, odstawić na kilka minut. Do mąki wsypać skrobię, proszek, sodę i sól, wymieszać. Do miski wsypywać po trochu oleju, cukru i mąki, miksować wszystko do uzyskania gładkiej masy. Na końcu dodać wanilię i esencję cytrynową. Piec rozgrzać do 180 st i piec do suchego patyczka i zrumienienia.

W misce rozrobiłam parę łyżeczek pudru z kilkoma kroplami soku z cytryny i polukrowałam gorące babeczki. 



niedziela, 13 stycznia 2013

Dorsz w pomidorach

Swoją jakże długa nieobecność na tymże blogu usprawiedliwiam końcem świata. Miał być trzask-prask, huki, trzęsienia i po wszystkim, więc rzuciłam wszystko, zaczęłam się obżerać, wydawać oszczędności, a tu taka niespodziewajka, że świat się nie skończył był i dalej trwa ze swoją uporczywością! No a kto mi powie, kiedy następny?  Bo wiadomo, że Koniec Świata to święto ruchome.

Nowy Rok=Nowe Rzeczy. Ale żadne tam postanowienia, co o dupę mogą trzasnąć, żadne diety, plany skupienia się na wewnętrznym ja ani takie tam. Przyszła do mnie nowa praca, więc w ochoczych podskokach rozstaję się z dotychczasową, aby przejść do innej Fabryki. Uwalniam się od Tyran-Baby (którą w pracy pieszczotliwie mają w zwyczaju zwać Szefową), uwalniam się od jej fochów, nielubienia nie tylko mnie ale też całej ludzkości i nie mogę się wreszcie doczekać, kiedy przestanę ją widzieć. Nowego też się boję, bo każde nowe to nowe. Nie znasz ludzi, miejsca, nie wiesz nawet gdzie i czy stoi ta przysłowiowa kawa w pracy. Ale nic to, wkraczam tam (mam nadzieję) ku lepszemu :)

Jeśli chodzi o moje gotowanie, to rozleniwiłam się, aż wstyd było umieszczać kupne frytki z pieca, kaszę mannę, tudzież kanapki z serem i keczupem i  inne rarytasy na blogu, więc postarawszy się, wrzucam dziś rybę. Dorsza, konkretniej. Mam też na celu zrobienie wegańskich babeczek, bo ich smak niebiański, ale nie wiem, czy dam radę, bo już kombinuję zamiany składników, których nie mam, a których podmiana nie zawsze wychodzi na dobre. 

Dorsz w pomidorach

dziwne, ale wg mnie to jest 1,5 porcji lub 2 małe :)

2 filety z dorsza (u mnie ze skórą)
400 g pomidorów (kupiłam gałązkowe, bo one jedynie mają smak pomidorów a nie worka foliowego), (ponakłuwać, sparzyć wrzątkiem, obrać, pokroić w dużą kostkę)
3 ząbki czosnku (drobno posiekane lub przeciśnięte przez praskę)
oliwa
sól, pieprz
tymianek suszony, łyżeczka
sok z cytryny, 3 łyżki
bułka tarta, 3 łyżki
ser twardy, typu parmezan (starty), 3 łyżki

Pomidory wrzucić do miski, dodać trochę oliwy, sól, pieprz, czosnek i tymianek, wymieszać i przełożyć do naczynia żaroodpornego i wstawić do rozgrzanego pieca na 10 minut do 180 stopni.

W tym czasie przygotować rybę. Umyć i usunąć ości, resztki płetw, czego tam; na talerzyku wymieszać 3 łyżki soku z cytryny z 3 łyżkami oliwy. Na drugim talerzyku wymieszać starty ser z bułką tartą, solą i pieprzem. Fileta (można pokroić w mniejsze kawałki lub użyć całych filetów) najpierw umoczyć z obu stron w mieszaninie oliwy i soku, potem obtaczać w bułce z serem. Układać na podpieczone pomidory i zapiekać 15-30 minut pod przykryciem, w zależności od grubości filetów. Podawać z ziemniakami z wody.


P.S. Wstyd się przyznać ale u mnie w roli twardego sera typu parmezan wystąpił...zwykły żółty ser, niegdyś miękki jak wiosenny śnieg, ale zaniedbany bez okrywającej go folii po tygodniach stał się twardy jak kamień. Ale do przepisu jak ulał :) 
P.S. 2 Nie mówcie nikomu o tym serze bo siara!