czwartek, 20 grudnia 2012

Sernik karmelowy

Niestety dziś bez zdjęcia, co powinno tylko oddać fakt jak szybko zniknął sernik. Myślałam, że uda mi się ocalić chociaż jeden mały kawałeczek, a tu nic. Została tylko uciapkana tortownica. :) To dobrze świadczy o serniku, oraz to, że parę osób prosiło mnie o przepis na niego :) I dostałam bursztynowego bucika biegowego.

Ale od początku. 

Na poniedziałkową wigilię pracową nie poszłam z premedytacją. Jak jeszcze pytania o kawalera, ślub i dzieci od własnych dziadków i ciotek zniosę, tak gadania o życiu prywatnym z szefostwem nie zniosę. Gdyby mi kazano, w sensie obowiązek i polecenie służbowe, to owszem, poszłabym (wpisałabym sobie dłuższe godziny do karty pracy, ofkors), ale sama-z-się nie poszłam. Potem w robocie jakieś kwasy i czarna lista ludzi, którzy nie poszli, ale ponoć pierogi były słabe, nie żałuję więc. 

Poszłam za to na wigilię biegaczy organizowaną w mieszkaniu jednego z nich. Mieszkanie wypaśnie, piękna przedwojenna kamienica, wspaniały wystrój, atmosfera i ludzkość nie zawiodła. Bawiłam się super, i nawet zostałam uhonorowana małym biegowym bucikiem wykonanym przez jednego z biegaczy na tę okazję. Bucik jest z wypolerowanego bursztynu, osadzony na drewienku. Nie biegam z tym towarzystwem zbyt długo, tym niemniej niespodzianka była cudowna. Teraz obok moich medali na półeczce stoi moje trofeum. Jestem niesamowicie zadowolona z niego :):) 

Jutro też oczekiwany wyjazd w rodzinne strony, nie mogę się więc doczekać. Bilet kupiony (milion ludziów i jedna kasa otwarta-Ich liebe PKP), walizka niestety jeszcze nie jest spakowana (rano, rano) ale za to humorek dopisuje.

Jakby mnie tu nie było, to Wesołych!!!

Sernik karmelowy

Spód:
175 g (3/4) opakowania ciastek digestive (bez czekolady, ja wzięłam LU), rozgniecione pałką lub (w moim przypadku wazówką :)) na bardzo drobno
50 g orzechów arachidowych niesolonych, drobno posiekanych
70 g roztopionego masła

Masa serowa:
1 kg twarogu z wiaderka
250 g cukru brązowego lub pół na pół z białym
40 g mąki
5 jajek
430 g kwaśnej śmietany 18%
1/4 szklanki mleka
1 łyżeczka ekstraktu wanilii

Polewa:
200 g cukru
1/4 szklanki wody
200 g śmietanki kremówki
1 łyżka masła
1 łyżeczka ekstraktu z wanilii
duża garść posiekanych orzechów arachidowych bez soli

Ciasta zmielone lub rozkruszone połączyć z drobno posiekanymi orzechami, wlać do tego roztopione masło i rozmieszać. Wyłożyć tym tortownicę wysmarowaną tłuszczem, lekko docisnąć palcami aby ugnieść na jednolitą powierzchnię. Spód podpiec w 160 st około 15 min.

Twaróg przełożyć z wiaderka do miski i połączyć z cukrem. Mikserem miksować aż do rozpuszczenia się cukru i utworzenia gładkiej, puszystej masy. Dodawać stopniowo jajka, mąkę, śmietanę, wanilię i mleko. Wszystko zmiksować i wylać na podpieczony spód. Wstawić sernik do rozgrzanego pieca, na dno piekarnika wstawić żaroodporne naczynie wypełnione wrzącą wodą (ciasto jest wtedy delikatne, wilgotne). Piec 70-75 min. Po upieczeniu wyłączyć piekarnik, ale ciasto w nim zostawić, rozszczelnić drzwiczki (ja włożyłam drewnianą łychę) i pozostawić sernik do całkowitego ostygnięcia. Ja zostawiłam na całą noc, wtedy wierzch był płaski, ładnie się wyrównał. 

Polewa. Cukier wymieszać w rondelku z wodą i gotować (ma wrzeć) około 15 min aż zacznie robić się karmel (zacznie brązowieć). Zmniejszyć ogień i bardzo powolutku dodawać śmietankę (nie próbować karmelu bo jest niesłychanie gorący, można się poparzyć). Mieszać. Po dodaniu całej śmietanki, zdjąć z ognia, dodać masło i wanilię, wymieszać i poczekać aż ostygnie i zacznie gęstnieć. Jak będzie już gęsta, polać ciasto, posypać posiekanymi orzeszkami i schłodzić parę godzin w lodówce.


Smacznego.





niedziela, 16 grudnia 2012

Kakaowiec z gruszkami i wiosna i jabłecznik na plaży

Jabłecznik to znaczy jak pierwszy śnieg spadnie na plażę, i potem ktoś będzie po niej łaził to wygląda jak jabłecznik mojej mamy posypany cukrem pudrem. W sensie, że ten piach spod spodu to wygląda jak ciasto a delikatna warstwa śniegu jak puder :) Uwielbiam ten widok, dlatego często wybieram rozgrzewkę na plaży. Chociaż fakt faktem, iż staję się wtedy głodna. Poniżej przepis na kakaowiec z gruszkami, nazwa fensi, i wygląd imponujący, ale moja znajoma podsumowała wczoraj: generalnie to jak murzynek z gruszkami, nie? No w sumie co ja tu będę, tak, murzynek z gruszkami. Bardziej wilgotny i miękki, ale murzynek.

Ja tu chrzanię głupoty o zimie i szarlotce na plaży a tu przecież wiosna (Poniżej zdjęcie zrobione w piątek).

Wybrałam się na zakupy jeszcze świąteczno-prezentowe, czym bardziej moja frustracja urosła, kiedy nic nie kupiłam a zmachałam się jak pies. Nie cierpię centrów (centr?) handlowych w tym okresie. Otworzyli nową super farmę i kolejki były nieprawdopodobne! Grrr. Chcę już święta! Chcę barszczu z uszami i chcę prezenty i chcę się spotkać w końcu z moją rodziną! :) Kolejność wg uznania.

PS. Nadal nie cierpię poniedziałków i 8-mej rano! 

Oto kakaowiec




Kakaowiec w wersji Pacman :)
 




Wiosna Panie Sierżancie!
 

Kakaowiec z gruszką

200 g masła/ margaryny
350 g mąki
250 g cukru
5 jajek (oddzielić białka od żółtek i białka ubić na sztywną pianę z odrobiną soli)
80 ml wody
3 łyżki oleju
3 łyżki kakao
cukier wanilinowy
2 łyżeczki proszku do pieczenia
6 średnich miękkich gruszek

Masło/margarynę wrzucić do rondelka razem z cukrem, cukrem wanilinowym, kakao, wodą i olejem. Wolno podgrzewać mieszając aż cukier się rozpuści i utworzy się jednolita masa. Ostudzić, po czym przelać do miski i miksując dodawać po żółtku aż utworzy się masa. Proszek wsypać do mąki, wymieszać widelcem i po trochu dodawać do masy kakaowej miksując. Na końcu dodać ubitą pianę z białek, nie trzeba już miksować (chyba, że na niskich obrotach) wystarczy połączyć łyżką. Gruszki obrać i pokrajać na duże kostki i na końcu wmieszać delikatnie w ciasto. Przełożyć do wytłuszczonej dość dużej blachy (u mnie tortownica, 26 cm) i piec 1 h w 170-180 st. 
Smacznego!

sobota, 8 grudnia 2012

Feniks z popiołów i ciastka owsiane.

                            Funny Doomsday Preppers Ecard: The end of the world would be an improvement over my current life situation.


Też się powoli odradzam jak ten feniks. Tzn Gunia tak napisała (http://jedzniekrzywdzkochaj.blogspot.com/) dlatego ja piszę: też. Dla wielu osób ten 2012 był jakiś koszmarny, teraz na szczęście się kończy, zaraz, za chwilkę i nastanie nowe, lepsze. Trzymam kciuki za wszystkich, którzy starają się robić coś nowego, lepszego, idą pod prąd wbrew wszystkiemu, za wszystkich, którzy na nowo układają sobie życie i je wartościują. Grechuta śpiewał, że ważne są tylko te dni, których jeszcze nie znamy. Moja przyjaciółka twierdzi, iż ten obśmiewany przez media koniec świata, który ma nastąpić jest dla niej na prawdę końcem świata. Wtedy wszystko co złe się ma skończyć, a ona z nową siłą i czystą kartą wkracza w nowy etap. To nie są życzenia noworoczne, to są życzenia końcowoświatowe :) dla wszystkich


I teraz przepis na ciasteczka owsiane, przepis dostałam od dziewczyny z Australii, gdzie kicają kangury

Ciasteczka ANZAC 

Nazwa pochodzi od Australia and New Zealand Army Corps, które w generalnym znaczeniu oznaczają australijską i nowozelandzką armię. Ciasta zostały stworzone tak, aby z łatwością przetrwały podróż z Australii do Europy, gdzie walczyli żołnierze A i NZ. Mnie tam historia nie interesuje tak jak smak tych ciastek. Czuć miód, lekko kokosa, są wilgotne, pyszne. Polecam.

140 g mąki
85  g płatków owsianych
160 g cukru (brązowego lub pół na pół z białym)
1/2 szklanki wiórków kokosowych
125 g masła, roztopionego
2 łyżki miodu lub syropu klonowego
1 łyżka wody
1/2 łyżeczki sody

Piec rozgrzać do 175 st. Do mąki wsypać suche składniki, tj wiórki, płatki i cukier. W rondelku roztopić masło, po lekkim ostudzeniu dodać miód i mieszać aż wszystko się połączy ze sobą. Dodać wodę. Dodać sodę do masy maślanej i wlać ją do suchych składników. Wyrobić, formować kulki i układać na blaszce (w dość dużych odstępach, bo się rozpłaszczają) i piec każdą partię 15-20 min.


poniedziałek, 12 listopada 2012

Bez dyni i piernika

Drogie Brawo, 

mam pytanie, jeśli dziś nie opublikuję przepisu a kulinarne programy konsolidujące przepisy kulinarne to zobaczą, to czy mnie wyrzucą? Ja muszę to wiedzieć.

Bo się aż zatkałam, co drugi blog widzę, że ma 1) coś z dyni, słodkie, słone, bezsmakowe, ale z dyni musi być 2) zarobione ciasto na piernik bożonarodzeniowy (Hesus Maryja!) a ja mam... zapiexy na kolację czyli kanapka mit ser und pieczarki. Z keczukiem.

Niestety moja inwencja w tygodniu ogranicza się do niewykwintnego, rustykalnego (ostatnio wszystko tak nazywam, jak mnię już wypomniano), prostego, fastfoodowego, szybkiego jedzenia.

Buty mi dziś przyszły takie śliczne, amerykańskie, nówki blaszki, i przy tej okazji Pan Kurier mówi, czy ja jestem w domu bo on tak (w sensie pod moją klatką). Ja że nie ma mnie bo dziś pracuję do późna (dla zabawy, wolontariatu i w ogóle dla adrenaliny w życiu). On, czy może jakiś sąsiad mi ją odebrać bo mu się spieszy (!). Ja, że tak, spod 14-stki. A Kurier: ojej, a nie może jakiś sąsiad niżej bo 14-stka jest na samej górze :) To mi Pani spod 8-ki wzięła. :) Się by ruszył a nie uskutecznia mi swatanie się z tyloma sąsiadami. Znane prowerbium mówi, że co za dużo to niezdrowo.

I jeszcze z obserwacji mojego ulubionego typu: Komunikacja Miejska.
Pan (zagraniczny) jedzie i w trakcie podróży wyciąga z plecaka....ubrudzony nóż i zaczyna go czyścić. Dla podbicia humoru zaznaczam, że nóż ubabrany był brunatnoczerwoną substancją. Aha, godzina 13 z minutami, komunikacja wypełniona ludźmi. Jak to mówi moja Siostra: o losie.

Życzę miłego, bo muszę z pracy do pracy (nad papierami posiedzieć). Jak kto nie ma papierów to niech doceni! 

PS. Mówiłam już, że buty ładne? :D:D:D:D:D:D


niedziela, 11 listopada 2012

Tort czekoladowy

Wczoraj czytałam na blogu o tym, jak ludzie wykupują sklepy, bo dziś ZAMKNIĘTE. Rzeczywiście, wczoraj w realu nie można było złapać koszyka; potem dzwoni z Warszawy mój kumpel i pyta, czy zapasy mam, woda butelkowana, konserwy, race (przesadziłam z racami, ale w taką mańkę mniej więcej to było). Ja: nie, nie mam wody, nie mam konserw, rac ani tratwy ratunkowej. Mam za to ból brzucha i ogromny tort czekoladowy na dzisiejsze obchody święta. Obchodzić można różnie. Ja mam dziś bieg i pomimo mojej dolegliwości- globus hystericus- pobiegnę. Z żołądkiem obciążonym nie węglowodanami, nie białkiem serwatkowym ani odżywką dla sportowców ino Tortem Czekoladowym. Tort jest pyszny, ale z założenia cokolwiek co zawiera 2 czekolady i 2 (sic!) masła nie może nie być dobre. Przepis oparty na przepisie Nigelli Lawson, ale zmodyfikowany.




Ciasto, bardziej brownie niż murzynek

 Krem czekoladowy




Tort Czekoladowy

Ciasto:
400 g mąki zwykłej,przesianej
350 g cukru
50 g dobrego kakao
2 łyżeczki proszku do pieczenia
1 łyżeczka sody oczyszczonej
1/2 łyżeczki soli
3 jajka
142 ml śmietany
łyżka esencji waniliowej
175 g masła, stopionego i ostudzonego
125 ml oleju
1 1/3 szklanki wody

Krem:
175 g gorzkiej czekolady (2 tabliczki bez jednego rządka)
250 g masła w temperaturze pokojowej
275 g cukru pudru, przesianego (obowiązkowo)
łyżka esencji waniliowej

W jednej misce wymieszać mąkę, cukier, kakao, sodę, sól i proszek do pieczenia. W drugiej misce ubić mikserem jajka, śmietanę i esencję. W trzeciej misce ostudzone masło wymieszać z olejem i potem dodawać stopniowo w miarę ucierania wodę. Do masy powoli, po łyżce dodawać suchych składników z pierwszej miski i miksować. Na końcu dodawać powoli składniki z drugiej miski (jajka+śmietana). Powstanie nam dość rzadka masa, pysznie czekoladowa, niezbyt słodka.
Przelać masę do tortownicy (w oryginalnym przepisie były 2 małe tortownice o średnicy 21 cm a ja użyłam większej o średnicy 24 cm i potem placka musiałam przekroić).

Ciasto piec w 180 st około 50-60 min do suchego patyczka (u mnie do suchego noża :))

Krem- czekoladę rozpuścić w kąpieli, mikrofali. Ja wsadziłam garnek do piekącego się ciasta :) ale jak nie macie metalowych rączek przy garnku to wam się stopi nie tylko czekolada, więc uważajcie. Czekoladę przestudzić. W innej misce ubić masło na puszystą pianę i stopniowo dodawać przesiany cukier puder. Po połączeniu wszystkiego dodawać czekoladę i esencję waniliową. Krem gotowy.

Wystudzony placek (musi być zimny, mi kumpela kazała przełożyć jeszcze ciepły placek kremem i konsekwencje były przeraźliwe!) przekroić na dwa placki, przełożyć około 1/3 kremu, złożyć, resztą kremu obsmarować całe ciasto- wierzch i boki. Odstawić w chłodne miejsce aby masa się ścięła.

Ja jestem mega-ogromnym-super-hiper czekoladowym łasuchem ale po jednym kawałku tego tortu miałam dosyć. Jest słodki, pyszny, bardzo intensywnie czekoladowy, składa się w 100% z cellulitu :) ale moją nową religią jest Nieprzejmujnizm Się, więc aj dont kier. 

Smacznego!


niedziela, 4 listopada 2012

Rybny obiad / Gdańsk Biega 2012

Drogie Brawo, 

bardzo miło jest wrócić do Fabryki, gdzie jestem niedoceniana i wiecznie ewaluowana, a nigdy nie pochwalona (bo trzeba to robić, sam ksiądz mówi jak wchodzi gdzieś: niech będzie pochwalony, więc w sumie jego PR jest lepszy niż w mojej Fabryce), ale jakże bardzo zaniedbałam bloga! Moim postanowieniem było więcej blogować, więcej biegać, więcej robić fajnych zdjęć i mniej się przejmować. Na razie plan jest spaliwywany na panewce. Zobaczymy co nam sezon zimowy przyniesie.

A propos biegu, do wygrania były nagrody (satysfakcja każdego biegacza, który, za przeproszeniem, za...bany był w piasku, była gratis). I to wypaśne. Stoi czech biegaczy, w tym ja.

Biegacz 1: Kurczę, jaki fajny rower. Chciałbym go wygrać.
Biegacz 2: Nie, lepsze są te rejsy do Szwecji promem.
Ja (w sumie tyż biegacz): Ja bym wolała tableta.
Biegacz 1: ?Jak to? Przecież ty nawet nie umiesz obsługiwać smartfouna!
Ja: Wiem, ale sprzedałabym tego tableta na allegrze i komodę se kupiła.

Niestety, poza satysfakcją, piaskiem na stopach, wróciłam z niczem.
Ale za to obiad na wypasie.



Ryba smażona + surówka z czerwonej kapusty + ziemniaki pieczone na pikantno

Może i trąca banałem, ale nic co. Miałam się nie przejmować.

Porcje dla dwóch osób-niejadków, lub 1,5 osoby lub dla jednego wielkiego smakoszogłodomora (to ja!).

Ryba smażona 
1 filet z flądry
parę łyżek mąki zwykłej
sól
pieprz cytrynowy
olej do smażenia
cytryna

Świeżego fileta pokrajać na kawałki, posolić z każdej strony, popieprzyć pieprzem cytrynowym, obtoczyć w mące wysypanej na talerzyk i smażyć na dobrze rozgrzanej patelni. Przed podaniem skropić cytryną.



Ziemniaki pieczone
3 niewielkie ziemniaki
6 łyżek oliwy
łyżeczka pieprzy kajeńskiego
łyżeczka suszonej bazylii
łyżeczka suszonych ziół prowansalskich

Ziemniaki dobrze umyć, wykroić skazy, bruzdy i insze, ale skórkę zostawić. Pokroić na cieniutki plasterki, mniej więcej równej grubości, rozłożyć na blaszce. Oliwę i przyprawy wymieszać w miseczce i za pomocą pędzelka rozsmarować na każdym plasterku. Piec na funkcji grill w 200 st około 20-45 minut (w zależności od grubości plasterków). Można w trakcie pieczenia wyjąć najgrubszy i sprawdzić, jeśli miękki, to reszta też.

Surówka z czerwonej kapusty

Pół główki czerwonej kapusty
około pół łyżeczki cukru
około pół łyżeczki soli
około pół łyżeczki pieprzu czarnego mielonego
sok wyciśnięty z około połówki cytryny
marchew, starta na grubych oczkach (ja o niej zapomniałam)
 parę łyżek oleju neutralnego w smaku (rzepakowy, ja wzięłam olej z pestek winogron)

Kapustę należy szatkować do dużej miski, zetrzeć do tego marchewkę na grubych oczkach, wsypać sól i ręką, dość mocno, wygnieść kapustę przez kilka-kilkanaście minut. Kapusta wtedy mięknie, i jest dużo lepsza. Po wyżyciu się na kapuście, dodać wszystkie pozostałe składniki i teraz dochodzi kwestia smaku. Jak za mało soli- dosolić, jak ktoś woli nieco kwaśniejszą, słodszą itp, to dodaje wg gustu.
Na koniec dodać olej.

Życzę miłej niedzieli.


niedziela, 28 października 2012

Pizza jednorazowa

Pomyślałby chto, że blacha domowej pizzy to zbilansowany posiłek dla rodziny 2+2+pies. Dzisiejsza wizyta mojej przyjaciółki na obiedzie dowodzi zupełnie innej teorii. Okazuje się, że Amerykańscy naukowcy odkryli, iż pizza wchodzi szybko i gładko dwóm dorosłym gibkim jak trzcinka dziewczynom jak pensja urzędnicza na konto, jeśli przy tym jest dobra rozmowa, ploty, kupa śmiechu i winiacz. A fakt, że powyższe zdanie pisałam z 15 minut każe mi poszerzyć teorię i dodać coś jeszcze o ociężałości umysłowej po zjedzeniu CBP (całej blachy pizzy). Ledwo ruszam ręką, nie mówiąc o mózgu. Jedna półkula jeszcze łączy neurony, ale druga głośno chrapie. 

Fakt faktem, iż moje eL4 przeterminowało się było minionego piątku i jutro wracam do Fabryki. Anieli pańscy! Przecież ja już nawet nie pamiętam gdzie to dokładnie jest! Ja bym chciała być Królem Julianem, takie mieć życie jak na Madagaskarze!









Pizza na drożdżowym cieście:
składniki na niewielką blachę

300 g mąki
25 g drożdży
150 ml wody ciepłej
sól, pieprz
łyżka oleju
 Drożdże rozciapkać w ciepłej wodzie i wlać do mąki wymieszanej z przyprawami. Dodać olej i dość długo wyrabiać. Zostawić w misce, przykryć czystą ściereczką i odstawić w ciepłe miejsce. Po około 1-1,5 h, jeśli ciasto zwiększyło objętość, jeszcze raz wyrobić i wyłożyć na wysmarowaną olejem blachę. Znów zostawić na blasze do wyrośnięcia.

Sos do pizzy
słoiczek koncentratu pomidorowego
4 ząbki czosnku, przeciśniętego przez praskę
5 liści bazylii, posiekane
oregano, suszone, wkruszone
sól, pieprz
łyżka oleju

Składniki wymieszać. Na podrośnięte ciasto rozsmarować sos do pizzy, wyłożyć wybrane składniki. My dziś wybrałyśmy każdy składnik :) Brokuły, pomidory, krewetki, papryka, oliwki, pieczarki w ilości hurtowej dla pułku marynarki wojennej. Na to wszystko położyć starty ser żółty i włożyć do pieca. Piec 160-180 około 20-30 min, jak góra szybko się zrumieni, to włączyć sam dół i dopiec.

:)

piątek, 26 października 2012

Szpinak!

Zróbcie tak: wejdźcie na jutub, wpiszcie "Chariots of Fire" i w miarę słuchania czytajcie mą opowieść. 

Idę przez market, idę, patrzę po lewo, nic, patrzę po prawo, nic, a tu nagle... JEST! Leży zielony, liściasty, świeży (w zasadzie), włoski szpinak! I idę w jego kierunku, idę, muzyka w markecie przestała grać, dziecko przestało płakać, kobiecie upadły pomarańcze i poturlały się po półki a ja w zwolnionym tempie chwytam za szpinak. Market puszcza muzykę, ludzkość klaszcze, balony unoszą się w powietrzu, szczelają korki szamponu i ja stoję pośrodku tego wszystkiego, uśmiechnięta trzymając w objęciach ten mój wymarzony szpinak.

Mniej więcej tak było. A jak już go dopadłam, to uczyniłam to:

 






Pasta ze szpinakiem i serem pleśniowym

Makaron spaghetti (pół paczki)
opakowanie sera pleśniowego Lazur (wzięłam turkusowy)
1/3 słoiczka (około 5szt) pomidorów suszonych w zalewie
100 g szpinaku świeżego (!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!! niach niach)
1 cebula, pokrojona w kostkę
2 ząbki polskiego czosnku, posiekanego w cokolwiek

Cebulę posiekaną wraz z czosnkiem i pokrojonymi pomidorami smażyć na oleju (ja biorę ten pyszny olej z zalewy od pomidorów), dodać umyty szpinak, chwilę potrzymać na ogniu, wkruszyć ser Lazur i dodać po chwili ugotowany makaron. Ser powinien lekko się roztopić. Od razu podawać. Robi się chwilkę, a smakuje wyśmienicie.

Rada: Ser jest dość słony, więc proponuję nie solić wody na makaron lub znacznie zmniejszyć jej ilość w wodzie.


czwartek, 25 października 2012

Zlepy owsiane

Drodzy Odbiorcy, 

Mój nowy dywan z lerłamerlę, o którym pisałam wczoraj jest super i nawet nie był taki drogi. Bardzo miękki, wygodny ale stabilny bo i obcas nie za wysoki. Jest śliczny i pisząc tego posta mam wdziane je na stopy. Po co komu jedzenie i miłość skoro ma nowe but...dywan?? :D Powitałam również dwóch nowych znajomych. Kumpel Debet uśmiecha się do mnie kiedy odpalam bankowość internetową a Panna Próżność wachluje się pawimi piórami na mej jeszcze-nie-złożonej kanapie. Ale ja "dont kier" i stukam obcasikami zajadając zlepy.

Zara będzie o zlepach. Trenujo cierpliwość.

Najsampierw o butach, tzn o paterach miało być. Bo przyfilowałam śliczną paterę do ciasta i taką samą muszę gdzieś zdobyć. O tu w tym poście (http://rajdlapodniebienia.blogspot.com/2012/10/sernik-lemon-curd.html) jest owa i mi się bardzo podoba. Jak kto zobaczy gdzieś w Duce, Hołm_und_Du czy inszym, to da znać, proszę. Na allegro nie ma, jak wczoraja guglałam, to mi się pojawiła ładna patera a Pan/Pani w opisie bardzo konkretnym i rzeczowym podaje: Patera chyba drewniana.

A propos poszukiwań to ja szukam świeżego szpinaku w liściach. I tu zagwostka. Nie ma w biedrze, nie ma w lidlu, nie ma w wielkich realach i kerfurach, nie ma też w delikatesach Bomi ani Peter i Paul. Znów mnię coś ominęło? Wycofali? Zakazali? Amerykańscy naukowcy odkryli, że szpinak ma działanie zabijające komórki mózgowe? Albo co gorsza.... (tajemnicza muzyczka w tle) rozmnaża szare komórki głupiejących ludzi?! Jakkolwiek teorie spiskowe mogę na pęczki rodzić, to proszę o odp! Gdzie w tym kraju można kupić szpinak świeży? Bo zasadzić sobie chcę ale od kiełkowania do zbioru 18-20 tygodni. Trochu długo.

Ale ad rem bo to Internat jest! Tu musi być konkretnie, na temat i krótko! Najlepiej bez polskich znaków i z emotikonami! Lol, OMG, C U L8!

Generalnie przepis miał być na ciastka owsiane, ale do ciastek, to moi drodzy poczeba ingrediencji w większej ilości. Azaliż w tym przepisie jest ino owies (jak dla osiołka) to i samym owsem trąca, wiec właściwie to nie ciastka. To zlepione płatki owsiane, co je się żuję i smakują owsem (jezus, jak ja piszę!) , więc nie SOM ciastkami ino:



 Zlepy owsiane

4 szklanki płatków owsianych
1/3 szklanki oleju (ja nie miałam zwykłego, bo oczywiście zaplanowałam pieczenie, bla bla, dałam olej z pestek winogron)
3/4 szklanki wody
5 łyżek miodu (mój był gęsty, ale dość płynny, jak wasz jest twardy, można go rozpuścić w kąpieli wodnej)
1/2 szklanki dowolnych bakalii (posiekane orzechy, migdały, rodzynki, ja użyłam żurawiny, ale następnym razem przesiekam ją, bo trochę za duża jak na ciastka była)
szczypta soli

I tera czy sekundy roboty: Miód, wodę i olej wymieszać w misce (mikserem, widelcem, trzepaczką, mątewką) i zalać tym płatki w dużej misce. Dobrze wyrobić. Dodać bakalie. Odczekać 15-25 min aż płatki wchłoną płyn. na początku wygląda to nierealnie, ale da radę. Nagrzać piec do 180 st (termoobieg 160). Formować kulki, wałeczki (chociaż moje wałeczki wyglądają jakby to były kotlety mielone) i układać na blasze. Piec 20-30 min aż do zrumienienia. 

Jak kto lubi żuć i smak owsa, to mu zasmakuje, lekko wyczuwa się miód i żurawinę. Nie są zbyt słodkie. Jak to mój Tata mówi: Jesz te trociny jak koń. Ihaaa.


środa, 24 października 2012

Bez przepisu





Drogie Brawo, 

moje zwolnienie lekarskie kończy się nieubłaganie a moje niezrobione rzeczy dalej są na tym samym miejscu, niezrobione. Ponadto widziałam dywan na promocji w lerłamerlę ale nie posiadam pieniędzy, tzn. posiadam, ale chcę zakupić sobie buty. Proszę redakcjo, doradź!!!!!!11

No chyba ta cholerna depresja mnie ogarnia. Pomimo tego, że mam jakieś tam te cele życiowe (zamienić pracę w Fabryce na coś innego, biegać zimą, być asertywną, bla bla) to nie ogarniam kuwety. Jest ciężko, ciemno, źle i nawet nie wspominam o zmianie czasu i że już o 16 będzie ciemno. 

W dodatku jest też zimno. Zapowietrzony kaloryfer = konieczność zadzwonienia do Spółdzielni (zawsze duże eS), do najgorszego.... Działu Technicznego. Pani, która tam pracuje powinna dostać wg mnie wszystkie nagrody świata. Za wszystko możliwe.

Ja: Dzień dobry, nazywam się Wacław Jarząbek i chciałam poinformować, iż mam zapowietrzony grzejnik.
Pani z Działu Technicznego: Jak to? Przecież jest ciepło teraz na dworze.
J: Tak, ale ogólnie zgłaszam.
PzDT: Dobrze, ale nie wiem kiedy ktoś przyjedzie.
J: OK.

W 15 min później dzwonek do drzwi.

H: Hydraulik. Pani ma zapowietrzony grzejnik?

Wpuszczam Pana, wchodzi i gapi się na grzejnik.
H: Ale proszę Pani, ten grzejnik jest zakręcony. A teraz (odkręca) jest odkręcony. (Gapi się na mnie jak na totalną idiotkę).
J: No tak, bo go zakręciłam.
H: To skąd Pani wie, że jest zapowietrzony?
J: Bo jak centrala zaczęła grzać to ja porozkręcałam wszystkie grzejniki w domu, żeby sprawdzić.
H: Ale ten jest zakręcony! Przecież nie będzie Pani wiedziała czy grzeje, czy nie, skoro jest zakręcony.
J: (jak na debila) Tłumaczę Panu, że jak sezon się zaczął to go odkręciłam, w innych pomieszczeniach kaloryfery były ciepłe a ten zimny i go zakręciłam.
H: (Zdziwiony) Po co?

Po czym Pan Hydraulik odkręca pokrętło grzejnika, stawia je na parapecie i wychodzi z mieszkania. Mój grzejnik grzeje ale regulacji brak. Chyba że sobie pokręcę gałką, która leży na parapecie. 
Rozumiem, że samowolne zakręcenie grzejnika jest pogwałceniem jakiś praw? Może ktoś poczęstuje mnie numerem, kodeksem, ustawą, czymkolwiek?

Kurtyna. Żal. Plus klasyk: "Ja rozumiem, że wam jest zimno, ale jak jest zima to musi być zimno! Tak? Pani kierowniczko, takie jest odwieczne prawo natury!"

Funny Workplace Ecard: I'm starting to feel sick tomorrow.Moja forma biegowa i polot pisarski są gdzieś w Pakistanie a biegi tuż-tuż(dwa pod rząd!). Kasia Tusk lansuje się w Szanghaju jako modowa dziennikarka, rozumiem, że za moje pieniądze? Użyłabym niecenzuralnego słowa, ale jeszcze CBA mnie dopadnie. Ostatnio odwiedziłam znany różowy portal o celebrytach. Ale fajnie się go czytało.Dowiedziałam się, że:
- Doda się pogodziła z Weroniką Rosati
- Dżoana Krupa pokazała piersi
- jakaś tam modelka znana jest na Węgrzech (też piersi)
- i już nic nie pamiętam

W sumie dziś tak bardzo bez polotu, więc kończę. Może uda mi się zrobić cokolwiek kreatywnego. Mam plan szycia, ale nie mam maszyny do szycia bo nie mam pieniędzy na jej zakup, tzn pieniądze są ale buty (pacz wyżej). Z braku weny, do widzenia.

Aha. Jeśli już tak naprawdę musi być jakiś przepis to niech będzie. 

Jajko na miękko

1 jajko
garnek
woda
łyżka
źródło ciepła
dobra wola

Wstawić wodę i doprowadzić do wrzenia. Wsadzić łyżką jajko i gotować ok. 3 minut od ponownego wrzenia wody. Skonsumować z masłem lub czymkolwiek tłustym. 




niedziela, 21 października 2012

Zupa porowa i życie na L4

Właśnie wczoraj ze znajomymi rozmawialiśmy o porze, który, owszem, jest nieodłączną częścią włoszczyzny, to rzadziej już występuje w postaci samodzielnej. A ja bardzo lubię właśnie zupę porową, która może nie wygląda zachwycająco, to jest pyszna, lekko ostrawa w smaku, i na pewno zdrowa :)

Moje L4 sprawuje się wzorowo. Pomimo tego, iż nie biegam (chyba pierwszy raz posłuchałam się rady lekarza) to umyłam okna, i nie mówię tu o szybach, tylko o ramach, zawiasach i inszych, pełno tam było poremontowego pyłu, brudu itp. Ale zmęczona byłam jakbym w kopalni 8h przepracowała.

Moje plany kiedyś były takie, że zostanę stolarzem albo księżniczką albo kimś tam jeszcze, chyba kiedyś na blogu wspomniałam. Ale dziś mam nowy plan. Rzucam roboty i będę chodziła po przychodniach, poczekalniach, dworcach, autobusach, tramwajach, wszelkich miejscach użyteczności publicznej i spisywała rozmowy ludzi. Czasami to aż ze śmiechu nie mogę.

Niedawno byłam w Spółdzielni (piszę obowiązkowo dużą literą!). Jak to na porządną spółdzielnię przystało, jest ona zacofana, komunistyczna i trąca PRLem na kilometr. Łącznie z ludzkością, która tam pracuje. Czekam sobie grzecznie a ze mną w poczekalni jeszcze jedna pani, mniej grzecznie. Starszawa, wygląda na miastową. Rzeczywiście, ktokolwiek siedzi tam w Dziale Technicznym, robi to dość długo, więc pani z poczekalni nagle wybucha:
- Co ona tam robi? Przecież to konia się szybciej kupuje niż załatwia sprawy w Spółdzielni!

Lol. Nie wiem ile się kupuje konia. Jak następnym razem pójdę na rynek to poszukam i nie omieszkam zapytać.







Moje papryczki




Zupa porowa

1,5 l wody
włoszczyzna (pietruszka, seler, związane bawełnianą nicią)
600 g ziemniaków, surowych, obranych pokrojonych w dużą kostkę
3 duże pory (odkrojone brzydkie liście i końcówki, pokrojone w talarki)
2 duże marchewki, pokrojone w cokolwiek lub w całości
masło
przyprawy, wg uznania, u mnie: ziele angielskie, liść laurowy, papryczka chili, sól pieprz
śmietana+mąka jako zabielacz

Na dużej patelni na maśle poddusić por, aż lekko zmięknie i straci nieco koloru. Do dużego garnka wlać wodę, dodać ziemniaki, marchew, włoszczyznę, ziele angielskie, liść laurowy, papryczkę. Gotować około 40 minut lub aż marchew i ziemniaki będą miękkie. Dołożyć do tego pora z patelni i gotować jeszcze 15 min. Na koniec dodać sól i pieprz i ew inne przyprawy bądź kostkę rosołową. Na koniec 3 łyżki mąki wymieszać z łyżką śmietany. Wlać do tej śmietany po chochli zupy, rozmieszać, znów wlać zupę, wymieszać i po chwili wlać wszystko do zupy (można przez sitko, żeby nie było grudek). Jak to moja Mama mówi: do pierwszego bulgotnięcia i zupa gotowa. 

Jeśli ktoś nie lubi tych wszystkich pływających farfocli w zupie, oczywiście wszystko należy zmiksować blenderem, ale ja lubię taką oldskulową, zwykłą zupę.

Smacznego!

piątek, 19 października 2012

Recenzja lokalu

Witajcie,
To ja sobie zakupiłam ganz neue spodnie biegowe zimowe, takie na wypasie, i (śmiejąc się sama z siebie) skarpetki biegowe (mój partner do biegania też ma takie, więc teraz takie dwa kozaki biegowe) a tu nagle spada na mnie the eL4. Zwolnienie na cały tydzień. Nie ma biegania. El-oł-el. Czyli potocznie lol. No ale cóż, trzeba brać wszystko jak leci. Oczywiście plany są są. Posprzątać dokładnie mieszkanie (za kanapą, bo ostatnio myślałam, że panele zmieniły kolor a to tylko kurz), umyć okna, nadrobić zaległości w nauce języków, uzupełnić literaturę, nadgonić zaległe rzeczy do roboty, popłacić rachunki, systematycznie postować na blogu.... ale znając mnie, to będzie herba, kolejne pudło czekoladek i jakieś szmatławce do oglądania na kompie. Hihi, to takie moje prywatne wakacje. :)

Niedawno odwiedziłam z przyjaciółką super knajpę. 

Casino Diner
ul. Latarniana 2
Gdańsk

KLIMAT
Lokal bardzo przypomina mi typowe "diners" czyli jadłodajnie amerykańskie, gdzieś z okolic lat 50 ubiegłego wieku. Kiedyś fascynowałam się kulturą Stanów i właśnie odwiedziny w takim lokalu były moim marzeniem (w USA, of kors). Czujesz się w takim lokalu jak w filmie Pulp Fiction lub w każdym amerykańskim filmie drogi, w którym bohaterowie zawsze zjeżdżają na pobocza małych mieścin bądź gdzieś na zadupiu żeby zjeść hamburgera z frytkami podawanego w koszyczku (nie wiem, ale tak to widzę). I lokal Casino Diner dokładnie taki styl wnętrza proponuje. Czerwone kanapy, czerwone stołki barowe. Podłoga z ułożonych w karo czarno-białych kafli. Jak w grze Sims (zawsze miałam tam taką podłogę :)). Plakaty i fototapety też nawiązują do kultowych scen z kina lub szeroko pojętej kultury amerykańskiej.

MENU
Hamburgery z frytkami, serwowane z sałatką Coleslaw i sosem to danie wg mnie kultowe i podstawowe. Wszystkie składniki świeże i pyszne, porcje duże. Frytki nie takie makdonaldowe, tylko takie "mięsne" jak ja to nazywam. Czyli z wierzchu chrupiące a wewnątrz miękkie. Krojone w duże, płaskie, szerokie paski. Sos pycha. Dużo warzyw, cebula, mniam! A w menu jest tak jak w Stanach: każda narodowość wzbogaca kuchnię amerykańską. Znajdzie się falafel, quesadillas, curry, steki, jeżeli zupa to klasyczny bostoński chowder, jeśli sałatka to Caesar's Salad, jak przystawka to pikantne skrzydełka, są kanapki, humus, ryby, dosłownie wszystko. Menu również dostosowane dla wegetarian, i  przyuważyłam jedno wegańskie danie z dedykacją dla Guni :)

Klimat knajpy super, jedzenie pyszne, lokalizacja tez rewelacyjna. Miła obsługa, podsumowując- to nie mój ostatni raz w tej restauracji. Polecam!

Zdjęcia tylko czy, bo byłam tak wygłodzona, że zara się rzuciłam na jedzenie! Plus kiepska jakość zdjęć, bo komórką.




czwartek, 18 października 2012

Sernik biało-czarny i jesień w ogólnym pojęciu

Żyję, żyję. 

Jedni pluskają się w faraonowych błękitach (moja siostra) a reszta musi zmagać się z tak zwanym SZARYM NUDNYM ZWYKŁYM życiem. Nie narzekam na pogodę, bo jest jesienna, piękna itepe, ale narzekam na pracę! Nie wyrabiam się z niczym i jak przychodzę do domu to jedyne czego chcę to odpocząć ale spod stołu czeka na mnie Tona Roboty merdająca ogonem. Dżisas. Muszę się jakoś ogarnąć zanim ktoś w Fabryce skapnie się, że już któryś z kolei tydzień jestem zaspana/ nieprzygotowana/ uciekam ze spotkań/ mam wszystko w dupie (sorki za wyrażenie ale ze zmęczenia mózg nie podaje mi synonimów).

Dziś fotki z relacji z moich odwiedzin u rodziców. Mieszkamy niestety w innych miastach, ale jak już się tam zjawię, to Mama zawsze wypełni mój brzuch jakimiś smakołykami (np. tera piję nalewkę aroniową- pycha!).

Aroniówka- miota jak szatan i tym samym boska moc :)

Poniżej fotki z Kołobrzegu, położonego niedaleko, nowa przystań, francja-elegansja jak w Monako
(słaba jakość bo miałam tylko komórkie)










Malinówka, też pyszka!


Dojrzewające pomidory Mamy z ogródka plus susząca się mięta i kropkowana kurka-solniczka


Pierogi ruskie, czyli klasyk w naszej rodzinie, hurtowa produkcja, starcza nam na 1 obiad :)




Mój sernik, też klasyk, ale tym razem zrobiłam go z twarogu z wiaderka, pierwszy raz, u góry wystaje róg pieroga



Sernik biało-czarny

Ciasto: 
1,5 szklanki mąki
1/2 szklanki cukru
1/2 kostki masła/margaryny
2 łyżki kakao
łyżeczka proszku do pieczenia

Ser:
1 kg sera (zazwyczaj używałam sera zwykłego i przeciskałam go przez praskę, tym razem użyłam wiaderkowego, wyszedł bardzo puszysty, wręcz delikatny jak budyń, jednak wolę zapychający zwykły twaróg co go popić trza)
1/2 kostki masła/margaryny
6-8 jaj
1 łyżka mąki kartoflanej
1,5 szklanki cukru pudru
cukier waniliowy
ewentualnie rodzynki

Wszystkie składniki na ciasto zagnieść, podzielić na pół i włożyć do zamrażalnika. Ser przełożyć do miski i ucierać z żółtkami i cukrem. Masło roztopić i ostudzone połączyć z masą twarogową. Dodawać resztę składników po łyżce, stopniowo, cały czas miksując. Na koniec ubić pianę z białek i połączyć delikatnie z masą. Dodać rodzynki wedle gustu.
Przygotować blachę (duża tortownica, 30 cm), wyjąć ciasto z zamrażalnika i zetrzeć na dno tortownicy na tarce na dużych oczkach. Przełożyć masę serową i na wierch zetrzeć drugą połowę zimnego ciasta.
Piec w 180 st około godzinę.

 

wtorek, 9 października 2012

Po latach/ Makaron z warzywami

Po latach się odzywam.
Wróciłam z Warszawy, gdzie gościłam przez weekend. Pobiegłam w Biegnij Warszawo 2012 i chociaż nie osiągnęłam wymarzonego rezultatu, to i tak jestem zadowolona, bo zeszłam poniżej godziny. Było super :)

Parę fotek i moja pasta, która pochodzi z czasów jak mieszkałam w Toruniu, więc sentymentalnie :)

Makaron z warzywami

puszka pomidorów
papryczka chili
marchewka z groszkiem (około 300 g, mrożone)
cebula, duża, posiekana
czosnek, 6 ząbków
zioła prowansalskie, bazylia, sól, pieprz, liść laurowy
makaron dowolnego kształtu
olej do smażenia

Na dużej patelni rozgrzać olej i podsmażyć cebulę i czosnek (ja kroję w plasterki, ale można przecisnąć przez praskę). Zalać pomidorami w puszce (uwaga na pryskanie), dodać papryczkę chili (ja dodaję w całości a potem ją usuwam) i chwilę gotować. Dodać marchew z groszkiem (zamrożone) i gotować aż warzywa będą miękkie a sos odparuje. Przyprawić.
Połączyć z makaronem wcześniej ugotowanym.



 

Warszawa komórkowa


To ja jak się najem i zalegnę:



Ideał tu sięgnął bruku









Moje absolutnie ulubione miejsce w Warszawie, nie żadna knajpa lecz strawa dla duszy:





Na ulicy Chmielnej cisza i spokój ale jak się pojawia kolejka do okienka, to znaczy jedno: gorące pączki! Nie ma wielkiego zakładu produkcyjnego, Pani z okienka sprzedaje gorące pączki na przestrzeni równej połowie mojej łazienki, parzą w ręce i język,  mój z płynną czekoladą w środku, nawet nie opiszę jak smakują




A Ty, jaki smak wybierzesz?



Imienia Lenina

 


Łażo i dziobio niezmiennie od 1891. Kuropatwy Chełmońskiego.




Merkury.

Siedzi i myśli co by na kolację podać. Stańczyk. Matejko.









Hahaha. Przybyłam. Zobaczyłam. Przebiegłam.



I jeszcze museo.



Di end.